niedziela, 23 czerwca 2013

Trzynasty

Czasem prawda może zostać odebrana nie tak, jak tego chcieliśmy. Ale zostawia jeszcze ślad na długo po tym, jak została wypowiedziana.
 

Rudowłosa kobieta siedziała na miękkiej różowej pufie bacznie przyglądając się małemu aniołkowi śpiącemu w kołysce tuż przed nią. Owym aniołkiem była jej córka – Molly Lily Jean Potter, która miała zaledwie dwa tygodnie. Znajdowała się w pokoju, w którym ściany były w kolorze turkusu, a pozostałe dodatki różu i bieli. Wiedziała, że takie połączenie kolorystyczne jest idealne. Po jej prawej stronie znajdowało się okno z białą firanką w różowe i turkusowe motylki. Wpatrywała się w jej malutką twarzyczkę pogrążoną jeszcze we śnie i nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Uśmiechnęła się do siebie na myśl o wydarzeniu, które miało miejsce zaledwie dwa tygodnie temu. 

- Harry – krzyknęła zdezorientowana – wody mi odeszły!
- Co? Jak to wody ci odeszły? – spojrzał na nią jak na idiotkę, ale kiedy jego wzrok padł na podłogę, która cała była w wodzie, a jego żona pośrodku niej - zrozumiał, że kobieta nie żartuje – szybko! – chwycił ją pod pachę i teleportował się z nią do św.Munga. Wpadł na izbę przyjęć jak oszalały krzycząc, że jego małżonka rodzi. Od razu zabrali ją na porodówkę.
-  Jak tylko to się skończy, zabiję cię bałwanie! – krzyknęła kiedy wieźli ją na szpitalnym łóżku.
- Mówiłem, że tak będzie – usłyszała zanim drzwi się zamknęły. Oklapnął na krzesełku koło drzwi i cierpliwie czekał na jakieś wieści. Powinien być przy Ginny, ale z doświadczenia wiedział, że to nie jest dobry pomysł. Nie daj Merlinie znów by zemdlał i zamiast pomagać dziewczynie musieliby jego przyprowadzać do pionu. Wolał tego uniknąć i poczekać tutaj. Po kilku chwilach czas zaczął mu się niemiłosiernie dłużyć i już sam nie wiedział, czym ma się zająć. Wstał i pstrykając palcami chodził tam i z powrotem wzdłuż korytarza. Sam nie był pewien ile dokładnie czasu minęło. Może godzina, dwie, a może trzy - on nadal nic nie wiedział. Znów usiadł na krześle, bo chodzenie z jednego końca na drugi też wydało się być już nudne. Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy pogrążając się w swoich myślach. Znów stracił poczucie czasu. To jednak pozwoliło mu się uspokoić tak, że prawie zasnął, ale wtedy na korytarzu pojawił się mężczyzna odziany w biały lekarski kitel. 
- Pan Potter? – szturchnął czarnowłosego w ramię, a on otwarł oczy patrząc gniewnie na przyczynę jego pobudki.
- Tak – pokiwał głową, a lekarz uśmiechnął się do niego szeroko.
- Ma pan śliczną córkę. Może pan zobaczyć ją i żonę – czym prędzej poderwał się z krzesła i ruszył za szatynem przechodząc przez drzwi - te same, przez które nie tak dawno temu wjeżdżała Ginewra. Spojrzał na kobietę swojego życia, która na rękach trzymała małe zawiniątko, które smacznie spało. Na myśl przyszedł mu jego syn James i jego narodziny rok temu. Wszystko było takie samo z tym wyjątkiem jednak, że tym razem nie zemdlał. 
-  Jest cudowna, prawda? – spojrzała na męża, a w jej oczach szkliły się łzy radości. Szczęście ją rozpierało. Była dumna jak paw.
- Masz rację. Jak damy jej na imię? Może Nimfadora? A może… 
- Harry! – przerwała mu zanim zaczął wymyślać kolejne imiona. Prawda była taka, że ona już od dawna wiedziała jak mała będzie się nazywać. 
- Tak kochanie? – spojrzał na nią lekko urażony, że nie chciała wysłuchać jego twórczych pomysłów, ale nie potrafił się na nią gniewać kiedy był najszczęśliwszym facetem na ziemi.
- Pomyślałam, że moglibyśmy jej dać na imię Molly po mojej mamie, na drugie Lily po twojej i Jean po mamie Hermiony.
- Dobrze. Skoro tak chcesz, ale od tej chwili ani słowa więcej o Hermionie. Sama widziałaś, do czego to nas doprowadziło. 
- Ale – próbowała zaprotestować.
- Nie ma żadnego "ale" Ginewro! – pogłaskał żonę po policzku i delikatnie pocałował ją w usta. 

Od tamtego dnia nie wspomniała ani razu o przyjaciółce, ale to nie oznaczało, że o niej nie myślała. Każdego dnia zaprzątała jej umysł. Nie potrafiła się pogodzić z myślą, że jej tutaj nie ma. Miała wszystko, czego chciała poza najlepszą przyjaciółką. Zamknęła oczy przypominając sobie dzień, w którym się ostatni raz widziały - zakończenie roku. Dyrektor pozwolił jej ukończyć Hogwart rok wcześniej. Na myśl o szkole do jej umysłu wdarło się pewne wspomnienie – niekoniecznie dobre.

Stała na placu przed wejściem do szkoły i rozglądała się na wszystkie strony. Nie potrafiła uwierzyć własnym oczom. Dzień właśnie wschodził ukazując zniszczenia, jakich dokonała ciemna strona. Chwilę wcześniej dobro zwyciężyło, a ze świata zniknął najokrutniejszy człowiek, jaki kiedykolwiek po niej chodził. Wszędzie walały się gruzy po zburzonych murach. Wszystkie wieże były roztrzaskane. Ucierpiał każdy element zamku. Most łączący szkołę z drugą stroną jeziora, przestał istnieć. Upadła na kolana i rozpłakała się nie chcąc uwierzyć w to, co widzi. Jej ukochana szkoła była zniszczona, ale to nie było najgorsze. Najgorszy był fakt, że ubiegłej nocy straciła wiele osób ważnych dla jej serca. Widziała ich martwe twarze zastygłe bez ruchu. Wszędzie była krew poległych. Nie ważne czy czarodziei z Zakonu czy śmierciożerców. Wiele ludzi przelało swą krew za idee, które wyznawali. Cieszyła się, że jej i reszcie przyjaciół nic nie jest, ale nie potrafiła pogodzić się z myślą, że to koniec Hogwartu. Wiedziała, że szkołę da się odbudować, ale to już nie będzie to samo. Te mury na zawsze będą nosić piętno wydarzeń, które wstrząsnęły światem. 

Doskonale pamiętała tamten dzień. Wciąż tkwił w jej pamięci. Odbudowali Hogwart z pomocą wszystkich uczniów, którzy dzielnie pracowali przez ponad miesiąc tak, aby w czerwcu stanąć na nowo w murach ukochanej szkoły. Wszystko wyglądało tak, jak kiedyś, ale nie było już takie samo. Nie było wśród nich wielu ważnych osób. Wtedy też przyrzekły sobie z Hermioną, że nigdy się nie rozstaną, ale tak się nie stało. To była ostatnia chwila, kiedy widziały się twarzą w twarz. Pisały listy, ale z każdym dniem wysyłały je coraz rzadziej aż w końcu przestały zupełnie. Urodziła pierwszego syna, którego Granger nie widziała nawet na oczy. Niedługo później opuściła Londyn i od tamtej pory słuch po niej zaginął a Ginny? Udawała, że wiedzie szczęśliwe życie u boku męża, ale tak nie było. Owszem wiodło jej się naprawdę wspaniale, ale czuła pustkę, której ani Harry ani dzieci czy ktokolwiek inny nie potrafił wypełnić. Potrzebowała jej. Była dla niej siostrą, której nie miała. Obwiniała się, że to jej wina, że Hermiona odeszła. Tak bardzo chciała coś zrobić żeby wróciła, żeby znów mogła ją uściskać. Nie wiedziała, co ma zrobić, ale wiedziała, że musi działać. Westchnęła i zamknęła oczy przenosząc się w ulotny świat wspomnień. Widziała roześmianą twarz Granger, kiedy siedziała pod swoim ulubionym drzewem nad jeziorem i śmiała się z jej żartów. Słyszała jej kłótnie z Ronem w Wielkiej Sali na posiłkach. Widziała ją ślęczącą do późna w bibliotece przewracającą kartki opasłego tomiska leżącego przed nią. Widziała ją patrolującą korytarze. Widziała je obie siedzące przed kominkiem w Pokoju Wspólnym przykryte grubym kocem i z kubkiem parującego kakao, plotkujące do późna o chłopakach. Widziała ją cicho łkającą w poduszkę, tak by nikt nie usłyszał za każdym razem, gdy Malofy znów nazwał ją szlamą. Widziała powiększającą się liczbę kamyków w ich klepsydrze, kiedy Hermiona zdobywała kolejne punkty dla ich domu. Widziała ją owiniętą w ciepły szalik dopingującą ich drużynę na meczu Quidditch’a mimo tego, że nie przepadała za tym sportem. Tak bardzo za nią tęskniła. Tak bardzo chciałaby ją teraz przytulić, po prostu mieć znów blisko siebie. Obwiniała się za to, co się z nimi stało. Przez długi czas myślała, że to jej wina, ale kiedy odpowiedź na list wciąż nie przychodziła zrozumiała, że Hermiona nie szuka z nimi kontaktu. Mimo to martwiła się o nią. Nie wiedziała, co u niej słychać. Nie wiedziała nawet właściwie gdzie ona jest – przecież Paryż jest wystarczająco duży, aby się w nim skutecznie ukryć. Miała ochotę wstać i od razu teleportować się do Francji tylko po to, by uspokoić swoje sumienie. Tylko po to, by uciszyć wewnętrzny głos, który krzyczał, że coś jest nie w porządku, że coś jest nie tak, że jest w niebezpieczeństwie. Nie mogła. Nie była niezależną kobietą. Miała męża i dwoje małych dzieci, którymi przecież ktoś musi się opiekować. Choć była naprawdę szczęśliwa z drogi, jaką obrała w życiu, czasem zastanawiała się, co by było gdyby poczekali z Harry’m parę lat i wzięli ślub później? Może teraz byłaby kobietą biznesu i samodzielnie zarabiała na życie, a może byłaby jeszcze szaloną nastolatką, której wciąż w głowie zabawa? Tego nie wiedziała, ale była pewna, że zbyt wcześnie postanowiła dorosnąć. Czy żałowała? Odrobinę, ale takie myśli od razu uciekały, kiedy spoglądała na swoją małą córeczkę, która wraz z ich synkiem była oczkiem w głowie obojga rodziców. Jedna łza spłynęła po jej policzku, ale szybko ją wytarła.
- Ginny, co się dzieje? – usłyszała szept tuż koło ucha. Nie miała pojęcia, kiedy jej mąż pojawił się w pokoju. Jej własne myśli pochłonęły ją do tego stopnia, że nie usłyszała, kiedy wszedł do środka.
- Nic. Po prostu chcę pobyć trochę sama – nie odwróciła się w jego stronę. Nie miała ochoty na niego patrzeć. Ostatnio ich relacje nie układały się zbyt dobrze. Mieli ciche dni od tamtego wydarzenia w szpitalu. Kiedy Harry wychodził do pracy czuła ulgę, ale kiedy wracał wszystko na nowo na nią spadało. Za każdym razem, gdy usiłował z nią porozmawiać zbywała go złym samopoczuciem, albo tym, że mała jej potrzebuje. Nie miała ochoty na kłótnie. Nie chciała stracić męża przez wyrzuty sumienia i brak przyjaciółki. Nie mogła na to pozwolić. Wolała wszystko dusić w sobie niż o tym porozmawiać.
- Dobrze – pocałował ją w głowę i wyszedł z pokoju. Martwił się o nią. Wiedział, że coś ją trapi i domyślał się, co to jest. Nie chciał jednak poruszać tematu Hermiony. Nie to żeby kobieta go nie interesowała, bo tak wcale nie było, ale po prostu tak było łatwiej. Też za nią tęsknił, choć tego nie ukazywał. W końcu znał ją od pierwszej klasy. Stali się nierozłączni. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Nie mógłby przecież tak po prostu o niej zapomnieć, wymazać jej z pamięci. Znał ją na tyle długo, że wiedział, że gdy będzie gotowa sama zrobi ten pierwszy krok. Czuł, że wszystko z nią w porządku. Po prostu to wiedział. Łączyła ich niesamowita więź, dzięki której zawsze odczuwał niepokój, gdy druga osoba miała jakiś problem. Też był ciekaw, co u niej słychać, ale to nie spędzało mu snu z powiek. Mógł żyć w tej nieświadomości. Nie wiedział jeszcze jak długo, ale na razie potrafił. Wiedział, że jej ponowne pojawienie zmieni ich życie. Nie chciał, aby Ginny tak bardzo się zamartwiała. Wiedział też, że wtedy w szpitalu odrobinę przesadził. Nie powinien był tak reagować, ale nie umiał się powstrzymać przed wybuchem. W ostatnim czasie stale poruszali temat dziewczyny i wiedział, że w końcu nadejdzie taki moment, który nastąpił kilkanaście dni temu. Od tamtej chwili milczą. Miał dość tej sytuacji. Chciał o tym porozmawiać, ale jego żona stale go zbywała. Miał już tego dość. To wszystko za bardzo go frustrowało. Wchodził właśnie do kuchni po szklaneczkę jakiegoś mocniejszego trunku, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Odwrócił się na pięcie i udał w stronę wejścia do ich domu. Z rozmachem otwarł wrota i ujrzał rudowłosego chłopaka z niewysoką brunetką przyklejoną do jego ramienia. 
Wpatrywała się w ścianę pokoju dziecinnego, kiedy z dołu dobiegł ją odgłos rozmowy wyrywając ją z transu. Nie usłyszała nawet, że ktoś dzwonił do drzwi. Podniosła się z krzesełka i ruszyła do wyjścia. Stojąc w progu uśmiechnęła się szeroko spoglądając po raz ostatni na kołyskę i dziecinę w niej ułożoną, po czym wyszła zamykając drzwi. Skierowała się w kierunku schodów. 
- Harry, kto przyszedł? – spytała schodząc pomału po schodach, ale nie musiała usłyszeć odpowiedzi. Już w połowie drogi w oczy rzuciła jej się ruda czupryna niesamowicie wysokiego chłopaka. 
- Cześć siostra! – krzyknął wesoło rudy mężczyzna.
- Ron! – pisnęła i od razu pobiegła w stronę brata zawisając na jego szyi i mocno wtulając się w jego tors. 
- Tak Ginny, ciebie też miło widzieć – uśmiechnął się próbując ją trochę od siebie odsunąć – dusisz mnie! 
- Przepraszam – odrzekła odklejając się od brata – Lav jak dobrze, że jesteś – wtuliła się w przyjaciółkę i od razu jakby świat zrobił się piękniejszy. Choć na parę sekund. Zaraz potem przypomniała sobie, że to nie Levander chciałaby teraz tulić. Od razu posmutniała.
- Harry, co jej jest? – Ronald szturchnął bruneta w ramię.
- Hermiona – szepnął mu na ucho i nie musiał mówić nic więcej. Domyślał się, o co chodzi. Zresztą już nie raz słyszał od Harry’ego, że ciągle ostatnio o niej rozmawiają. 
- To jak tam moja siostrzenica, co? – rzekł wesoło chcąc rozładować trochę sytuację, która chwilowo zawładnęła pomieszczeniem.
- Świetnie. Właśnie śpi, wiec bądź tak uprzejmy Ronaldzie i zachowuj się odrobinę ciszej – blado się uśmiechnęła. 
- Przepraszam, ale strasznie się cieszę, że w końcu ją zobaczę – posłał jej głupkowaty uśmiech z zażenowaniem drapiąc się w głowę.
- Szkoda, że tylko ty się cieszysz – szepnęła myśląc, że nikt nie usłyszy, ale on usłyszał.
- Ginny – podszedł do niej – musisz przestać zamartwiać się o Hermionę.
- Ale mi wcale nie chodziło o Mionę – próbowała się wykręcić z rozmowy, która niewątpliwie się zbliżała. Prawda zbliżała się już od dawna i ten moment wreszcie nadszedł. Nadeszła chwila konfrontacji. Czuła to. Nie chciała o tym rozmawiać, bo wiedziała jak na to zareagują. 
- Jesteś moją siostra i doskonale wiem, co cię trapi – przytulił rudowłosą – musisz o niej zapomnieć i zacząć się cieszyć tym, co masz. To przecież ona nas opuściła, to ona wyjechała – spojrzała na niego jak na trędowatego bazyliszka. Nie mogła uwierzyć, że to właśnie z ust jej rodzonego brata padły takie słowa. Jak w ogóle mógł pomyśleć, że ona ich opuściła? To było niedorzeczne.
- Ona nas nie zostawiła – syknęła wyplątując się z jego objęć. W tej chwili pałała do niego nienawiścią – przypomnę ci także, że była również twoja przyjaciółką.
- No właśnie była Ginny, była! – dodał z naciskiem na czas przeszły. 
- Nie wierzę, że to cię w ogóle nie obchodzi, że nie rusza cię to nawet odrobinę. 
- Ginn uważam temat za zakończony. A teraz chodźmy do kuchni – ruszył w stronę pomieszczenia, o którym wspomniał, ale kiedy nie usłyszał za sobą kroków odwrócił się i spojrzał na ludzi nadal zgromadzonych w holu. Ruda kobieta spojrzała na swego męża szukając w jego oczach zrozumienia, ale kiedy go nie odnalazła spuściła głowę.
- Myślisz tak samo jak on, prawda? – szepnęła dusząc łzy.
- Nie kochanie, ale w pewnym sensie on ma rację. Ten temat uważam za zakończony. Wspomniałem już o tym w szpitalu – wiedział, że ją zranił, ale nie miał ochoty teraz o tym rozmawiać. Podszedł do Ronalda i razem z nim udał się po drinka. Stała tam, a z jej oczu ciekły łzy. Nie mogła uwierzyć w to wszystko. Nie chciała przyjąć do siebie tego, że oni tak po prostu o niej zapomnieli jakby nigdy nie istniała. Jakby te wszystkie przygody, które przeżyli się nie wydarzyły. Dotarło do niej, że jej walka o odzyskanie dziewczyny jest skazana na niepowodzenie. Dotarło do niej, że akcja została sabotowana przez najbliższe dla jej serce osoby. Miała ochotę krzyczeć z bezsilności. Poczuła czyjeś dłonie na ramionach. Uniosła głowę, a jej oczy spotkały się z oczami Lav.
- Uwierz mi, nie masz pojęcia jak Ron za nią tęskni. Wiele razy widziałam jak przeglądał nasze szkolne albumy. Mnie też jej brakuje. Wiem też, co chcesz zrobić. Pomogę ci. Sprowadzimy ją tutaj. A teraz przyklej uśmiech na twarz i nie pokazuj, że cię zranili. Udawali tylko. Wiem o tym – ujęła ją pod łokieć i ścierając łzy z policzka pociągnęła w stronę salonu, z którego dochodziły głosy mężczyzn.


~*~


Malutkie wnętrze, w którym znajdowały się regały z ogromnymi księgami i mniejszymi książkami. Pod oknem ustawione było biurko i duży wygodny obrotowy fotel. Po drugiej stronie stała niewielka kanapa i stolik kawowy, pod którym znajdował się ogromny puszysty kremowy dywan. Na tym dywanie zaś siedziała blondwłosa kobieta opierając się o krawędź szklanego blatu stolika. Jej oczy utkwione były w martwym punkcie. Bez wyrazu. Całkowicie nieodgadnięte. Jej usta lekko drżały. Wyglądała jakby cierpiała wewnętrznie nie chcąc pokazać tego na zewnątrz. Nie płakała. Jej łzy już dawno wyschły. Był trzydziesty września. Dzień, który przypomniał jej o najszczęśliwszym dniu w jej życiu. Dniu, który później zamienił jej życie w piekło, z którego już nie mogła uciec. To właśnie dziś mijała dwudziesta piąta rocznica jej ślubu z Lucjuszem. Z człowiekiem, którego kochała nad życie. Taka była prawda. Kochała go mimo wszystko. Tęskniła za nim, ale cieszyła się, że jego już nie ma. Gdyby te dwadzieścia parę lat temu wiedziała, co ten mężczyzna jej zafunduje nie popełniłaby tego błędu, a to był błąd. Jej największa życiowa pomyłka i choć Malfoy był miłością jej życia ,nienawidziła go za to, jak ją traktował. Parę razy myślała o ucieczce, ale wiedziała, że nie może. Miała przecież Dracona, którego musiała wychować i dla którego musiała żyć. Był jej jedynym synem, oczkiem w głowie. Był całym jej światem. Kiedy brała ślub nic nie zapowiadało takiej katastrofy. Owszem wiedziała, że Lucjusz jest śmierciożercą, zresztą ona też była jego zwolenniczką. Nie wiedziała jednak, że Czarny Pan okaże się być ważniejszy niż rodzina. Zastanawiała się, co się stało z ich miłością, którą darzyli się jeszcze w Hogwarcie. Pamiętała, jaka była szczęśliwa mając go u swego boku. W jej pamięci wciąż tkwiły ich potajemne pocałunki na szkolnych korytarzach, godziny spędzone w swoich objęciach i wiele, wiele innych rzeczy. Dzień ślubu był najszczęśliwszym dniem jej życia. Myślała, że będzie naprawdę szczęśliwa. Kiedy urodził się Draco wraz z mężem nie posiadali się z radości. Był tak szczęśliwy, że prawie fruwał. Niedługo później zniknął Voldemort. Miała nadzieję, że jej problemy znikną razem z nim. Tak też było - na krótką chwilę miała kochającego męża i malutkiego syna. Czegóż, więc mogła chcieć więcej? Nic, co dobre jednak nie trwa wiecznie. Jej bańka mydlana prysnęła szybciej niż mogłaby się spodziewać. Lord powrócił z nowymi wizjami zawładnięcia światem. Wtedy też zaczęło się jej prawdziwe piekło. Każde swoje niepowodzenie w misji dla niego wyładowywał na niej i na synie. Wolała nie pamiętać ile razy bił ją do nieprzytomności i ile razy rzucał niewybaczalne zaklęcia na ich syna. Starała się jak mogła, aby ograniczyć jego okrucieństwo kierowane na jej jedyną latorośl. Nie zawsze się udawało. Z czasem przywykła do tego. Za bardzo go kochała. Starała się go wtedy unikać aż w końcu zaczęła się chować tak, aby nie mógł jej znaleźć czekając na odpowiedni moment. Czekając na chwilę, w której złość minie. Z czasem coraz częściej myślała o zostawieniu go, ale nie mogła. Wiedziała, że on już nie jest tą samą osobą, którą kochała. Wiedziała, że nie pozwoliłby jej odejść. A gdyby jakimś cudem jej się udało, odnalazłby ją i bez wahania zabił Avadą. Drugim powodem było uczucie, którym ciągle go darzyła. Choć on znęcał się nad nią każdego dnia, ona wciąż go kochała. Nie było chwili, w której to uczucie by osłabło. Kochała go nawet teraz. Nie potrafiła zrozumieć, co go tak zmieniło, a może po prostu tego nie chciała? Całkiem możliwe. Był dla niej najważniejszą osobą na świecie. Był człowiekiem, którego kochała i nienawidziła zarazem. Był osobą, która była jej największym szczęściem i piekłem na ziemi. Minęły już ponad dwa lata odkąd odszedł z tego świata. Zasłużył na śmierć. Miała nadzieję, że w chwilę przed nią powie jej, że ją kocha. Nic takiego się nie stało. Pamiętała tamten moment do dzisiaj.

Stała w ciemnym i brudnym lochu w Azkabanie. Patrzyła ze łzami w oczach na swojego męża i syna, który nie okazywał emocji. Wiedziała, co za chwilę nastąpi. Stanie się to, co stać się musiało. Nadszedł moment, w którym będzie się musiała z nim pożegnać. Nie była na to gotowa. Choć wiedziała, że Voldemort nigdy nie zwycięży miała nadzieję, że jej mąż ujdzie z życiem, a wtedy znów będą cieszyć się rodzinnym szczęściem  Tak, jak kiedyś. Tak, jak wtedy, gdy byli w sobie szaleńczo zakochani. Mężczyzna podszedł do niższego blondyna i chwytając go za ramię spojrzał na niego z drwiącym uśmiechem.
- Pamiętaj synu, że liczy się tylko władza i potęga. Tylko to się liczy. Od teraz honor naszej rodziny jest w twoich rękach – syknął ściskając jego rękę. Nawet w tej chwili idee, które wyznawał były ważniejsze. Nawet na moment przed śmiercią jego chore poglądy, za które odda życie, okazały się być ważniejsze niż rodzina. W tym momencie nie miała ochoty na niego patrzeć. Czuła do niego tylko odrazę i wstręt. Miała ochotę uderzyć go w twarz. Miała ochotę zabić go własnymi rękami za wszystkie krzywdy, których doznali z jego strony. Nie potrafiła. Za bardzo go kochała. Puścił swojego syna i odszedł od niego. Stanął naprzeciwko swojej żony, wciąż drwiąco się uśmiechając. Spojrzała mu w oczy, w których miała nadzieję ujrzeć skruchę i miłość. Nie zobaczyła tego. Zamiast tego ujrzała satysfakcję i ulgę. 
- Żegnaj Narcyzo – spojrzał na nią zimnym wzrokiem i dał się wyprowadzić z pomieszczenia. Wrota za nim zamknęły się z głośnym trzaskiem. Nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie stało. Nie wierzyła, że ten mężczyzna był jej mężem, którego tak kochała. Nie liczyła się dla niego ani ona ani ich syn. Wezbrała w niej złość, nad którą nie potrafiła zapanować. Z oczu płynęły łzy. Poczuła czyjeś ramiona oplatające się na niej. Uniosła głowę i blado się uśmiechnęła. Miała dla kogo żyć. 

Jedna łza spłynęła po jej policzku, ale szybko ją wytarła. On już nie zasługiwał na jej łzy. Nigdy też nie zasługiwał na nią i ich dziecko. Nie zasługiwał na szczęście  które zostało mu ofiarowane, a tak nim gardził. Nie zasługiwał już na nic. Był tylko zwykłym śmieciem z nazwiskiem i pozycją w świecie. Sam tak naprawdę nigdy nic nie znaczył. Na nic nie zapracował. Wiedziała, że to właśnie dziś nadszedł ten dzień, w którym zdała sobie sprawę ze swojego szczęścia, które ją spotkało po jego śmierci. To właśnie dziś uświadomiła sobie, że musi iść do przodu. Musi zapomnieć o przeszłości i zawalczyć o przyszłość - swoją i syna. To wszystko do niej dotarło sprawiając, że przejrzała w końcu na oczy. Uświadomiła sobie, że chciałaby mieć wnuki i patrzeć jak dorastają. Chciałaby zostać babcią, która będzie uczyć wnuczęta jak powinny się zachowywać i będzie je rozpieszczać, jak to babcie mają w zwyczaju. Chciała, by jej syn znalazł kobietę, którą pokocha, a ona odwzajemni jego uczucie równo mocno. Chciałaby, aby znalazł w życiu szczęście, którego ona nie miała. Ociężale podniosła się z podłogi i pozbierała rozsypane na niej fotografie, którymi była otoczona. Zrobiła z nich mały stosik, który wrzuciła do szuflady w biurku. Zatrzasnęła ją z całej siły i wyszła z pokoju obiecując sobie, że już nigdy nie wróci do przeszłości. Zostawi ją taką, jaką była nie próbując doszukiwać się w niej jakichś ukrytych znaków. Pewne było jedno: zawsze będzie kochać Lucjusza. To się nie zmieni. Nigdy. 

Czasem chodzi o prawdę, której próbujemy unikać...
 Albo o prawdę, która odmieni nasze życie. 
Czasami chodzi o prawdę, która zbliżała się od dawna…
Albo o prawdę, o którą modlimy się żeby nigdy nie ujrzała światła dziennego. 
Czasem prawda może zostać odebrana nie tak jak tego chcieliśmy. 
Ale zostawia ślad jeszcze długo po tym, jak została wypowiedziana.*

***

* GossipGirl S03E11

Z perspektywy czasu to jeden z moich ulubionych rozdziałów, zwłaszcza część dotycząca Narcyzy.

2 komentarze:

  1. no nie powiem, Harry i Ron mnie zdenerwowali... współczuję bardzo Narcyzie, biedna kobieta, bardzo wzruszające

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie mi głupio, po prostu wstydzę się i chyba sama na siebie nakrzyczę! Jak ja mogłam przegapić nowy rozdział. Jak ja mogę go czytać 3 dni (!!!) po dodaniu?!!
    (huu, dobra ochłonęłam)
    -Od razu pierwsza myśl. ''Boże też chciałabym mieć taki pokój w wieku niemowlęcia jak Molly Lily Jean Potter.
    - Harry mnie wkurzył. No co za czub i egoista i osioł i nie wiem co jeszcze.. Ughh
    - Wzruszyły mnie wspomnienia Ginny o przyjaźni chociaż ostatnio z tą przyjaźnią jest kiepsko.
    - Ron mi już w ogóle podniósł ciśnienie. Co za szczur!
    - To o Narcyzie było po prostu...ahshcdbjsbhkwuavyjvkh - przepiękne, wzruszające, oh, tylko Ty potrafisz tak perfekcyjnie nadać nastrój rozdziałowi, akapitowi wszystkiemu co wiąże się z pisaniem.

    Pozdrawiam i ściskam
    'ZłaNaSiebieEllieBoTakPóźnoPrzeczytałaRozdział

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy