poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dziesiąty

Wspomnienia zniekształcają perspektywę, a te najbardziej żywe potrafią unicestwić czas.


Nie za bardzo orientowała się gdzie jest. Wiedziała tylko tyle, ile udało jej się wyczytać z tabliczek przymocowanych do znaków na każdym z rogów, na których krzyżowały się drogi. Aktualnie była na skrzyżowaniu alei siódmej z Broadway’em lub po prostu na Times Square. Malfoy nie zastanawiając się ani chwili dłużej, popchnął zielone drzwi i weszli do środka jakiejś kawiarenki. Musiała przyznać, że inaczej wyobrażała sobie miejsce spotkania biznesowego. Wnętrze kawiarni było przytulne i ciepłe. Zupełnie inne niż te, które miała okazje zwiedzić do tej pory. Kremowe ściany i ciemnobrązowe podłogi, wypolerowane tak, że mogła się w nich przejrzeć. Miękkie fotele aż zachęcały, aby na nich usiąść. Dziwiła się, że w takim miejscu jak to nie ma wielu ludzi. Długi bar ciągnął się od wejścia prawie do końca sali, a przy nim poustawiane były wysokie krzesła. Ściana za nim była z gołych cegieł. Wszystko to tworzyło niesamowitą całość. Spojrzała w stronę ślizgona, który wydawał się zupełnie nieporuszony urokiem tego miejsca. Czego ona się spodziewała? Był jedną z najważniejszych osób w biznesie współczesnego świata. Szybko, jeszcze raz omiotła salę wzrokiem w poszukiwaniu owego mężczyzny, z którym mieli się spotkać. Spodziewała się typowego biznesmena – starszego pana ze sporym brzuchem ubranego w najlepsze ciuchy, od najlepszych projektantów całego świata. Kiedy jej poszukiwania okazały się nieowocne uznała, że da się poprowadzić w stronę stolika. Jakież było jej zdziwienie, kiedy usiedli obok młodego niesamowicie przystojnego bruneta z oczami koloru soczystej zielonej trawy. Czym prędzej usiadła na krześle, które odsunął dla niej Malfoy bo czuła, że nogi się pod nią uginają.
- Cześć Nate – blondyn podał rękę drugiemu mężczyźnie, a ten ją serdecznie uścisnął. Widać było, że znają się dobrze i o dziwo pozostają w pokojowych relacjach. Czyżby arystokrata naprawdę nie był już taką szują, za jaką go miała?
- Witaj Draco, a kim jest twoja urocza towarzyszka? – na ustach syna Lucjusza i Narcyzy wykwitł ogromny uśmiech. Już wiedział, że dopiął celu. Strzałem w dziesiątkę było zabranie Granger. Znał Nathaniela już od paru miesięcy i wiedział, w jakim typie dziewcząt gustuje. Gryfońska lwica była dla niego wręcz idealna. Jeszcze bardziej cieszyła go myśl, że widzi ją po raz pierwszy i rzecz jasna ostatni. Aktualnie nikt nie miał prawa z nią przebywać poza nim. Na chwilę obecną była jego własnością.
- Hermiona Granger, moja asystentka – kobieta podała swoją dłoń brunetowi, a on złożył na niej delikatny pocałunek. Na twarzy Hermiony wykwitł delikatny rumieniec, na co Malofy przewrócił tylko oczami. Dżentelmen - przemknęło jej przez myśl. Siedział przed nią ideał wprost z jej snów, ale jednak czegoś mu brakowało. Wiedziała czego - nie był Malfoy’em, który intrygował ją każdym swoim słowem. Był nieprzewidywalny, a jego myśli zawsze były nieodgadnięte. Kamuflował swoje uczucia, a zarazem tak łatwo jej ulegał. Natomiast Nate, jego zachowanie było standardowe. Żadnych zaskakujących zwrotów akcji.
- Miło mi panią poznać – posłał jej uroczy uśmiech, który nie zrobił na niej żadnego wrażenia, a jedynie utwierdził ją w słuszności jej oceny -  czego się napijecie? – spytał odrywając w końcu wzrok od Hermiony i przenosząc go na młodego Malfoy’a.
- Dla mnie to, co zwykle, a dla panny Granger będzie latte – celowo położył nacisk na jej stan cywilny. Widział jak w oczach Thomasa pojawiają się iskierki. Kolejny zwycięski uśmiech zakwitł na jego twarzy. Teraz już w stu procentach wiedział, że dalsza część spotkania będzie już tylko formalnością. Brunet kiwnął ręką w stronę kelnerki obsługującej sąsiedni stolik, a kiedy pojawiła się obok nich złożył jej zamówienie. Kobieta skrupulatnie zanotowała to, co usłyszała i odeszła, aby wykonać zlecenie. 
- Myślę, że możemy od razu przejść do rzeczy. Nie chcemy przecież niepotrzebnie tracić tak pięknego dnia na rozmowie o interesach, prawda Draco? – puścił oczko kobiecie i teatralnie spojrzał przez wielką szybę, za którą widać było ludzi nieustannie gdzieś zmierzających. 
- Zgadzam się – w tej chwili przed nimi wylądowały napoje, o które prosili i mężczyźni pogrążyli się w rozmowie na tematy, o których rzekoma asystentka pana Malfoy’a nie miała zielonego pojęcia. Starała się jednak wypełnić powierzone jej zadanie jak najlepiej tylko potrafiła. Jakby nie patrzeć wolała spędzić dzień ze ślizgonem niż noc z jakimś obcym facetem. Jej myśli z każdą chwilą coraz bardziej ją przerażały. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego jak nisko upadła. Wolała spędzać czas ze swoim byłym wrogiem niż kimkolwiek innym. Była na dnie. A co gorsze taki obrót spraw naprawdę jej odpowiadał. Łudziła się, że dzięki tym krótkim sporadycznym spotkaniom pozna prawdziwe oblicze Dracona Malfoy’a, znanego jej jako przebrzydłego arystokratę, wszechmocnego pana świata i obślizgłą fretkę. Z każdą chwilą odkrywała w nim nowe cechy, o których posiadanie nawet go nie podejrzewała. Spędziła z nim już trochę czasu, a z jego ust nie padło najbardziej znienawidzone przez nią słowo. Słowo, którym zniszczył jej całą radość z przebywania w Hogwarcie. Jedno słowo, którym zatruwał jej życie. Kilka literek, które połączone razem sprawiały jej największy ból nieustannie przypominając, że nigdy nie będzie taka jak inni, że zawsze będzie dzieckiem mugoli i nikt, ani nic tego nie zmieni. Wydawał się być zupełnie inny niż kiedyś. Coraz częściej przyłapywała się na myśli, że może jednak to, co wypisywali o nim w gazetach jest prawdą. Mimo wszystko nie potrafiła uwierzyć, że mężczyzna siedzący obok niej jest tą samą osobą, którą miała okazję poznać w szkole. Znała go parą lat i wiedziała, że jego najmocniejszą stroną są wszelakiego rodzaju intrygi, kłamstwa i uwielbienie zła. W pamięci tkwiło jej tylko jedno wspomnienie z czasów szkoły gdzie ten mężczyzna okazał jej odrobinę czułości. To była jedna chwila zapomnienia. Dla nich obojga. Moment, który za wszelką cenę chciałaby wymazać z pamięci, jednocześnie rozpamiętując go do końca świata.

Ostatnie promienia słońca już dawno przestały oświetlać Hogwardzkie błonia. Mimo iż pogoda za oknem zachęcała do wieczornych spacerów po zamkowych błoniach, nikogo nie było na zewnątrz. Był ostatni dzień września - miesiąca, w którym część uczniów rozpoczęła ostatni i najważniejszy rok w szkole. Za parę miesięcy przejdą egzamin dojrzałości i staną się pełnoprawnymi członkami społeczności czarodziejskiej. Większość z nich prawdopodobnie widzi się po raz ostatni. Tylko najtwardsze przyjaźnie przejdą test dorosłości. Opuszczą te mury ostatni raz i zapewne nigdy już tutaj nie wrócą. Pozostaną im tylko wspomnienia tych siedmiu lat nauki, które tu spędzili. Na kartach pamięci już odcisnęły się wydarzenia, które się tutaj rozegrały, a w sercach swoje miejsce znaleźli przyjaciele, z którymi dzielnie stawiali swoje kroki ku przyszłości. Dziś jednak nikt nie przejmował się tym, co przyniesie im los. Dziś w ten wrześniowy wieczór na korytarzach panowała nadzwyczajna cisza, tak rzadko spotykana na co dzień, a wszystko to za sprawą wydarzenia, które rozpocząć się miało już za kilkadziesiąt minut. Dzisiaj odbywał się wielki bal, dla większości z nich już pewnie ostatni. Od dobrych kilku godzin uczniowie spędzali dzień w swoich dormitoriach wykonując niezbędne zabiegi upiększające, aby wyglądać jak najlepiej, dzięki czemu ta noc miała zapaść im w pamięć na zawsze. Tę noc mieli pamiętać już do końca życia. Wśród tych wszystkich ludzi byli także oni – najważniejsi bohaterowie tego opowiadania, a mianowicie Hermiona Granger i Dracon Malfoy. Osoby o dwóch różnych charakterach. Ona - odważna gryfonka dzielnie walcząca o swoje i dążąca do bycia najlepszą po to, by udowodnić światu, że nie liczy się pochodzenie. On - arystokrata wychowany w cieniu Lorda Voldemorda. Spoglądał na świat z góry nie licząc się z uczuciami innych. Byli jak ogień i woda. Pałali do siebie niemal namacalną nienawiścią. On nienawidził jej za to, kim jest. Ona przeklinała go za to, jak bardzo niszczy jej życie przez swoje chore uprzedzenia. Wiedziała, że w tej wojnie nie ma szans. Wiedziała, że gdy dojdzie do ostatecznego starcia polegnie. Starała się ze wszystkich sił dorównać arystokracie. Robiła, co mogła by spojrzał na nią z innej perspektywy. 
Westchnęła po raz ostatni przeglądając się w lustrze. Nie miała najmniejszej ochoty pokazywać się w Wielkiej Sali. Wolałaby usiąść na parapecie z gorącą kawą i poczytać ulubioną książkę. Czuła, że jej obecność na dzisiejszym balu jest zbędna. Nie miała jednak wyboru. Takie było zarządzenie dyrektora. Wszyscy musieli się tam stawić. Wyszła z łazienki przepuszczając w drzwiach swoją współlokatorkę. Wyglądała ślicznie. Ubrana w długą białą satynową suknię ze złotą lamówką pod piersiami i rozcięciem w kształt litery ‘v’ na plecach. Delikatnie drapowana na biuście optycznie go powiększała. Kasztanowe włosy spięte w wysoki koński ogon. We włosach złota opaska z kilkoma metalowymi listkami po boku. W jej uszach lśniły drobne kuleczki. Nie stawiała na wiszące kolczyki, za którymi niespecjalnie przepadała. Na szyi zawieszony był wisiorek tworzący podłużny rządek, który składał się z trzech małych kulek kończący się w przerwie pomiędzy piersiami dziewczyny. Na nogach widniały wysokie szpilki pod kolor opaski tak, jak i cała reszta jej biżuterii. Wszystko to sprawiło, że wyglądała wyjątkowo. Postawiła na skromność, a wybór ten okazał się trafny. Podniosła z szafki butelkę z wodą toaletową ‘One’, którego producentem był Calvin Klein i psiknęła nią siebie parę razy. Odstawiła flakon na jego miejsce i opuściła dormitorium schodząc do Pokoju Wspólnego gdzie napotkała swoich znajomych. Razem z nimi udała się do Wielkiej Sali.
W tym samym czasie w prywatnym dormitorium, które znajdowało się w lochach, ostatnich poprawek w swoim wyglądzie dokonywał Smok. Ubrany w czarną koszulę i spodnie, tak jak wymagała tego tematyka balu. Musiał przyznać, że wyglądał nieziemsko. Zresztą on przecież zawsze tak wyglądał. Standardowo odpiął dwa górne guziki w koszuli i przeczesał dłonią włosy, aby pozostały w ‘artystycznym nieładzie’. Dopijając resztkę bursztynowego płynu, który stał w szklanym naczyniu na jego stoliku, skierował się do drzwi, a później opuszczając pokój wspólny udał się do miejsca, w którym odbywała się impreza. On jednak w przeciwieństwie do Hermiony cieszył się na to wydarzenie. Dla niego było ono kolejną idealną okazją do zatruwania życia ‘pannie ja wiem wszystko najlepiej Granger’. Już cieszył się w duchu na kolejną słowną potyczkę z tą kujonicą. Wiedział, że tam będzie. Musiała być. Uśmiechnął się z satysfakcją widząc na schodach przed salą rudą czuprynę. To oznaczało, że jest już niedaleko.
Schodziła ze schodów otoczona przyjaciółmi. Na samym przedzie szedł Ronald ze swoją partnerką, tuż przed nią Harry z Ginny. Za sobą słyszała śmiech reszty swoich znajomych. Uznała, że może ta impreza nie będzie jednak taka zła. Te myśli jednak szybko zostały rozwiane, gdy tylko zobaczyła, kto stoi przed wejściem. Opierał się nonszalancko o jeden z murów i wlepiał w nią swoje spojrzenie pełne pogardy i nienawiści. Odwróciła wzrok. Nie miała ochoty na niego patrzeć. Chciała się odwrócić na pięcie i uciec z powrotem do swojego szkolnego azylu, ale nie mogła. Minęła go bez słowa. Ze wszystkich sił postanowiła go ignorować. Przekraczając próg Wielkiej Sali zaparło jej dech w piersiach. To miejsce jeszcze nigdy nie wyglądało tak pięknie. W tej szkole odbywało się już kilka bali, ale żaden z nich nie dorównywał temu. Wszystko utrzymane było w kolorystyce czarno-białej, dokładnie tak jak pisało na zaproszeniach. Tradycyjne stoły każdego z domów zniknęły ustępując miejsca mniejszym czarnym stolikom, przy których ustawione były metalowe krzesła w tym samym kolorze z białymi siedzeniami. Na nich stały wazony, w których tkwiły białe róże. Na środku parkietu znajdowała się ogromna marmurowa fontanna z rzeźbą jakiejś bogini, z której strzały wypływała woda. Nad nimi wisiały miliardy balonów w obu kolorach, a z nieba pokrytego gwiazdami sypał się delikatny brokat. Gdzieś pośród nich, przy oknach na czarnych żerdziach zasiadały białe gołębie. Przy murach poustawiane były kosze, które przypominać miały małe grządki, w których znajdowały się róże - białe i czarne. Spojrzała w dół i nie mogła się nadziwić. Stąpała po soczyście zielonej trawie. Miała wrażenie, że znalazła się w raju. Z ledwością powstrzymała się, aby nie wydać z siebie okrzyku zadowolenia. Tylko jedno słowo przyszło jej na myśl – magia. 
Gdy ją zobaczył nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nie przypominała siebie. Na co dzień ubrana w spodnie i przyduże swetry, a dziś jej ciało zdobiła prześliczna sukienka. Musiał przyznać, że była piękna. Dostrzegł w niej prawdziwą kobietę, którą ukrywała pod szkolnymi szatami. Jak zwykle otoczona była swoją małą świtą. Patrzył na nią ukrywając pod maską nienawiści swoje prawdziwe uczucia. Nie mógł pokazać jak wielkie wrażenie zrobiła na nim szlama. Wszedł zaraz za nią. Obserwował ją z ukrycia. Widział jak bacznie rozgląda się po całej sali. 
- Czyżbyś była zachwycona, Granger? – spytał szepcząc jej do ucha. Ich oczy się spotkały. Każde z nich na krótką chwilę odrzuciło w kąt swoje uprzedzenia. Pozbyli się swoich masek, które przywdziewali na co dzień. Musiała przyznać, że wyglądał nieziemsko. Zupełnie inaczej niż zwykle. 
- Pieprz się, Malfoy! – syknęła wyrywając swoją rękę z jego uścisku w momencie kiedy nadeszło opamiętanie, a oni znów stali się tym, kim są naprawdę. Zniknęła w tłumie i nie widział jej już więcej tego wieczora. Gdy dochodziła już północ wszyscy zostali poproszeni o wyjście na zewnątrz. Opuściła szkołę wśród wielu swoich znajomych. Stanęli na błoniach, a w ich rękach nagle pojawiły się białe lampiony. Kiedy pojęła do czego są im potrzebne, odeszła od gromady ludzi tak, że stała na uboczu pod drzewem. Chciała podziwiać ten moment z daleka. Na hasło dyrektora wszystkie lampiony zapłonęły ogniem i pofrunęły w górę. Patrzyła jak setki maleńkich światełek wędrują ku niebu tuż nad jeziorem. To był magiczny widok. Spoglądała w górę i czuła jakby z tym promykiem odfruwały wszystkie jej troski. Przymknęła oczy, ale tak by nadal wszystko widzieć. 
Cały czas wypatrywał jej wśród uczniów Hogwartu. Dostrzegł ją, kiedy stała sama koło jeziora. Wiedział, że to jedyny moment. Po prostu musiał to zrobić. Nie panował nad sobą. W niepamięć puścił swoje wszystkie przekonania. Nie kontrolował się. Ruszył w jej kierunku. 
Poczuła czyjeś ręce na swojej talii. Chciała się odwrócić, ale ktoś jej to skutecznie uniemożliwiał. Wiedziała kto. Poznała go po zniewalających perfumach, których zawsze używał. Cała ta sceneria wydawała jej się nad wyraz romantyczna. Był tylko jeden problem - nienawidzili się. 
- Puść mnie – próbowała się wyrwać, ale jego uścisk tylko się wzmocnił. Odwrócił ją jednym ruchem tak, że stali twarzą w twarz. 
- Nie  - szepnął dotykając jej warg. Były takie ciepłe i miękkie. Z każdą chwilą miał coraz większą ochotę je pocałować.
- Proszę – błagalny ton jej głosu doprowadzał go do ekscytacji. Wiele razy go już prosiła, ale nigdy nie w taki sposób. Nigdy nie tak łagodnie, bez złości i innych negatywnych uczuć.
- Nie psuj chwili – nie wytrzymał. Pocałował ją. Ona odwzajemniła pocałunek. Dla każdego postronnego obserwatora wyglądali na wyjątkowo zakochanych w sobie ludzi. Pamiętajmy jednak, że pozory mylą. Oderwał się od niej, aby spojrzeć w jej oczy. Ich maski znów opadły. Jego błękit nie odzwierciedlał już nienawiści, którą ją darzył. Przez tą krótką chwilę mogła poznać prawdziwe oblicze chłopaka. Po raz ostatni na nią spojrzał i wyczarował jedną czerwoną różę, którą jej wręczył zanim odszedł. Zostawił ją samą i oniemiałą. W jej głowie szalały myśli niczym huragan. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Pobiegła w stronę zamku z uśmiechem na twarzy. Sądziła, że dzięki temu ich relacje się zmienią. Jednak już następnego dnia przekonała się jak bardzo się pomyliła. Było jeszcze gorzej niż kiedyś. Parę tygodni później już prawie nie pamiętała, że widziała inne oblicze arystokraty. Jedynym niepodważalnym na to dowodem była róża, którą wtedy dostała. Dzięki zaklęciu, które poznała w przeszłości sprawiła, że kwiat ten od tamtej pory był z nią zawsze. Od tamtego dnia nosiła go na szyi jako złoty wisiorek z drobnym czerwonym oczkiem, który symbolizował jej prawdziwy kolor. Wieczorami, kiedy nikt nie patrzył, na nowo odczarowywała różę i przyglądała się jej dokładnie. Wiedziała, że była magiczna. Przez długi okres stała w malutkim wazoniku tuż przy jej łóżku. Nie więdła, nie straciła koloru. Była dla niej tajemnicą - tak, jak i on. 

Z zamyślenia wyrwał ją zegar wybijający godzinę dwunastą. Zupełnie pogrążyła się w przeszłości. Ukradkiem spojrzała na blondyna, który tłumaczył coś drugiemu mężczyźnie. Tak nagle wezbrała w niej złość. Miała ochotę wstać i wybiec jak najdalej od niego. Spojrzała w dół, na zawieszkę, która widniała na jej szyi. Chciała ją zerwać i cisnąć mu nią w twarz krzycząc jednocześnie jak bardzo go nienawidzi. Zrobiła głęboki wdech chcąc pozbyć się złości. Udało się. Rzuciła okiem na swoje notatki i z przerażeniem stwierdziła, że właściwie nic nie napisała, ale jakoś niespecjalnie się tym przejęła. Chciała się na nim zemścić za nadzieję, jaką wtedy w niej rozbudził. Po chwili znów odpłynęła myślami daleko stąd.
- Myślę, że wszystko już ustaliliśmy. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu – czuła jak ktoś chwyta ją za ramię. Ich spojrzenia się spotkały. Szybko odwróciła wzrok podnosząc się z krzesła. Rzuciła Nathanielowi uśmiech na do widzenia i wyszła z kawiarni za Malfoy’em. Stanęła obok niego i rzuciła w niego czerwonym notesem, a potem założyła ręce na piersi i mierzyła w niego nienawistnym spojrzeniem. Wpatrywał się w nią z nieodgadnięta miną. Właściwie nie wiedział, o co tak naprawdę jej chodzi, ale jakoś niespecjalnie się tym przejął. Między nimi panowało milczenie, do którego oboje już chyba zdążyli przywyknąć. 

~*~


Mknęli ulicami Nowego Jorku w żółtej taksówce. Nie odezwała się do niego od momentu, w którym opuścili ‘Cafe Rose’. Miała ochotę krzyczeć. Chciała wyładować swoją złość. Czy wszystko w jej życiu musiało mieć jakikolwiek związek z różą? Czy ten przeklęty kwiatek miał ją prześladować już do końca życia? Wpatrywała się w krajobraz za szybą. Robiła wszystko, aby nie musieć na niego patrzeć. Nie chciała wybuchnąć. Łudziła się, że już niedługo będzie w swoim domu i nie będzie musiała go więcej oglądać. W tej chwili pluła sobie w twarz za stwierdzenie, że woli przebywanie z nim od jakiegoś klienta. Teraz wolałaby spędzić kilkadziesiąt godzin w pracy bez przerwy niż jego obecność. Podziwiała każdą mijaną wystawę sklepową i szyldy reklamowe. Ogrom miasta zaczynał ją przytłaczać, a jednocześnie coraz bardziej intrygować. Wszystko było takie inne od tego, co znała. Żadne z miast, w których była do tej pory nie było tak zaludnione ani unowocześnione. Kreacje od najlepszych projektantów tak po prostu wisiały na manekinach i prosiły się o ich kupienie. Za każdym rogiem znajdował się Mc’Donalds i nikogo to nie dziwiło. Widziała ludzi o różnych kolorach skóry. Wszystko było takie magiczne, choć zbudowano to za pomocą pracy ludzkich rąk. Nie było w tym nawet krzty magii. 
- Nie zamierzasz się do mnie odezwać? – spytał przerywając uporczywą ciszę. Miał jej serdecznie dosyć, a przede wszystkim naprawdę nie wiedział, o co jej chodzi tym razem. 
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać – odparła szorstko nie zaszczycając go nawet przelotnym spojrzeniem. Oparła głowę na dłoni.
- O co ci chodzi, co? 
- Zamknij się – krzyknęła poirytowana. Jego głos działał na nią teraz jak płachta na byka. Jego obecność była dla niej wystarczająco drażniąca. Nie chciała go słuchać. 
- Jak chcesz – on też już się więcej nie odezwał przez resztę drogi. Choć na usta cisnęło mu się wiele pytań, postanowił milczeć. Żałował swojej decyzji. Żałował tego, że ją tutaj zabrał. Miał pretensje do samego siebie o swoją chwilę słabości, w której postanowił jej pomóc. Gdyby nie tamten cholerny bal, na którym ją spotkał w towarzystwie White’a teraz by jej tu nie było, a jego nie dręczyłyby pieprzone wyrzuty sumienia. Sam nie wiedział, co nim kierowało, ale wiedział jedno - transakcja przebiegła tak, jak tego chciał. Nie wiedział czy za sprawą jej obecności, czy też jego zdolności w pertraktowaniu. To nie było ważne. Liczyło się to, że znów dostał to, czego chce. Zawsze dostawał. 

4 komentarze:

  1. Ja juz taka jestem, ze nie potrafię krytykować...
    'Ellie

    OdpowiedzUsuń
  2. rozdział jak zwykle bardzo udany; twoje opowiadanie jest zupełnie inne, inne relacje panują pomiędzy bohaterami niż w większość opowiadań, oni się nie kłócą, a przynajmniej niewiele, mam wrażenie, że otacza ich milczenie - daje to pole do popisu tobie, świetnie sprawdzasz się w opisach emocji, przemyśleń; czekam na więcej i na konfrontację bohaterów nie tylko na płaszczyźnie wewnętrznej

    OdpowiedzUsuń
  3. SweetChoco, sprawdź e-maila. :)
    'Ellie

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział udany jak zawsze bardzo fajny pomysł z tą różą.Weny życzę:-)

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy