niedziela, 30 czerwca 2013

Czternasty

Marzenie jest jak mydlana bańka, kiedy je chwytamy pryska.


Obudziła się, kiedy promienie słoneczne padając na jej policzki, przyjemnie ogrzewały jej twarz. Chciała się przeciągnąć, ale poczuła ogromny ból w plecach. Otworzyła oczy i ujrzała nieskazitelną biel sufitu. Czuła pod sobą jakąś nierówną powierzchnię. Obróciła się nieznacznie i już wiedziała dlaczego wszystko ją boli. Zobaczyła przed sobą blond kosmyki opadające zawadiacko na czoło młodego mężczyzny. Jak najdelikatniej tylko potrafiła zsunęła się z jego kolan starając się go nie obudzić. Niestety. Mężczyzna otwarł nieznacznie oczy i ich spojrzenia na krótką chwilę się spotkały. Chwyciła różdżkę leżącą koło kanapy i pospiesznie wstała uciekając do swojego pokoju. Nie bardzo wiedziała, o czym mogłaby z nim teraz porozmawiać. Czuła się zakłopotana, a jednocześnie tak bardzo zdezorientowana, że sama nie wiedziała, co sądzić. Nawet w najśmielszych przypuszczeniach nie pomyślałaby, że taki wieczór mógłby mieć miejsce. A jednak miał. Jej dawny zagorzały wróg całkowicie się przed nią otworzył. Teraz już nic nie było tajemnicą. Karty zostały wyłożone, a czasu nie da się cofnąć. Ociężale opadła na łóżko i ukryła twarz w dłoniach. Chciała krzyczeć z bezsilności. Nie miała zielonego pojęcia jak teraz powinna się zachować, ani jakie wczorajsze wydarzenie będzie miało skutki. Wiedziała jednak, że na chwilę obecną nie ma ochoty się o tym przekonywać. Podniosła się i podeszła do małej szafki, na której spoczywały jej ubrania. Choć zbliżał się już koniec września, pogoda za oknem wciąż była naprawdę piękna. Słońce świeciło przez paręnaście godzin dziennie zachęcając do wyczerpujących spacerów albo godzin spędzonych nad wodą. Założyła na siebie błękitne tregginsy, a do tego słodką koszulkę z hipopotamem owiniętym w czerwony szalik, na którym naszyte były świecące koraliki, a na jego uchu siedział mały kolorowy ptaszek. Na górę zarzuciła czarną marynarkę z wywiniętymi mankietami tak, aby było widać granatową podszewkę. Całość dopełniła wiązanymi koturnami za kostkę w kolorze podszewki i paroma uroczymi bransoletkami. Podeszła do lustra i uśmiechnęła się szeroko. Znów przypominała dawną siebie. Był jeszcze tylko jeden szczegół, który nie pasował, ale ona już wiedziała, co z nim zrobić. Chwyciła w dłoń drewniany patyczek i machnęła nim parę razy sprawiając, że jej włosy z odcienia czerwieni znów stały się czekoladowym brązem. Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie w szklanej tafli i udała się do drzwi. Uchyliła je lekko i wychyliła głowę przez szczelinę powstałą pomiędzy nimi i ścianą. Najpierw popatrzyła na lewo, a potem na prawo i kiedy upewniła się, że korytarz jest całkowicie pusty wyszła na zewnątrz, cichutko zamykając drzwi. Jak najciszej tylko potrafiła skierowała się w kierunku ogromnego balkonu z widokiem na cały Nowy Jork. 
- Czyżbyś mnie unikała? – podskoczyła jak oparzona. Już miała nadzieję uniknąć konfrontacji z nim, a tutaj takie rozczarowanie. Odwróciła się zmieszana i spuściła głowę w dół.
- Ja? Ależ skąd – odpowiedziała z lekką niepewnością w głosie.
- To dobrze. Widzimy się za chwilę – posłał jej jedno ze swoich firmowych uśmiechów i wszedł do siebie, a ona odetchnęła z ulgą. Ma jeszcze trochę czasu, aby wymyślić taktykę na swoje dalsze postępowanie. Przeszła przez szklane wrota i udała się do balustrady na drugim końcu balkonu. Minęła ogromny basen wypełniony po brzegi krystaliczną cieczą, która aż wołała by się w niej zanurzyć. Oparła się o poręcz i westchnęła z zachwytu. Dokładnie widziała całe miasto. Każdy najdrobniejszy szczegół. Wszystkie te wysokie i przeszklone biurowce. W oddali dostrzegała zarysy Central Parku na Manhattanie, biznesową ulicę Wall Street, teatry na Brodway’u, zoo w Bronx’ie i liczne parki na Brooklyn’ie. Przyglądała się całej panoramie Wielkiego Jabłka chcąc jak najdokładniej zapamiętać najdrobniejszy detal. Wiedziała, że prawdopodobnie już nigdy tutaj nie wróci. Nie miałaby, po co. Nie miałaby, kiedy. Jej praca była pracą pełnoetatową. Nie pamiętała, kiedy w ciągu tych ostatnich dwóch lat, od kiedy zatrudniła się w ‘Rose Noir’, miała czas dla siebie. To wszystko za bardzo ją pochłaniało. Wręcz wysysało z niej całą życiową energię. Spojrzała w dół. Ujrzała tam przemieszczających się w pośpiechu ludzi, którzy ciągle gdzieś spieszyli. Nie byli w tej chwili więksi niż mrówki. Nie wiedziała, dlaczego to życie jest tak pogmatwane. Życie było ciągłą walką o przyszłość, o to lepsze życie kiedyś. Pragnęła czasem, aby znaleźć się w miejscu gdzie te wszystkie problemy uciekłyby z jej głowy. Potrzebowała czasu, w którym nie musiałaby myśleć o tym, co będzie kiedyś. Chciałaby znaleźć się w miejscu gdzie nic by się nie liczyło, gdzie nic nie byłoby ważne poza tu i teraz. Nie rozumiała systemu, którym rządził świat. Swoje dzieciństwo i młodość poświęciła na walkę dobra ze złem. Czas, w którym nie powinna przejmować się niczym więcej niż kolorem lakieru czy po raz kolejny załamanym sercem upłynął jej na nieustannym zamartwianiu się o moment, w którym nadejdzie jej zmierzyć się z Voldemortem i jego poplecznikami. Brakowało jej w życiu tej dziecinnej radości i beztroski. Potrzebowała błogiej nieświadomości i okresu, w którym to ktoś decydowałby za nią. Tęskniła za momentem, w którym jeszcze nie wiedziała o istnieniu świata magii. Czasem zastanawiała się jakby wyglądało jej dotychczasowe Zycie gdyby te dziewięć lat temu nie otrzymała listu z Hogwartu. Być może teraz miałaby przyjaciół i szczęśliwe życie. A tak? Nie ma nic. Jest kompletnie sama. Jej szkolni znajomi o niej zapomnieli a ona też nie szukała z nimi kontaktu. Wstydziła się sama przed sobą, kim jest i czym się zajmuje. Nie potrafiłaby spojrzeć w oczy Ginny i reszcie gdyby się o tym dowiedzieli. Z rodzicami było dokładnie tak samo. Przez cały okres nauki mogli być z niej dumni. Była najlepsza. A teraz? Teraz sprawiłaby im prawdopodobnie największy zawód, jaki dziecko może sprawić rodzicom. Pokręciła smutno głową i zamknęła oczy. Wszystkie te myśli, których za wszelką cenę starała się uniknąć przez te ostatnie parędziesiąt godzin wlały się do jej umysłu. Już nie była ich w stanie dłużej powstrzymywać. Wraz z tym wszystkim znów pojawił się także on. Blondwłosy mężczyzna, który kiedyś był jej największym wrogiem. Kiedyś? Czy to oznacza, że już nim nie jest? Zdecydowania. A więc kim jest? Tego właśnie nie wiedziała. Na to pytanie nie potrafiła sobie odpowiedzieć. Wiedziała, że ich relacje się zmieniły. Wiedziała, że stał się bliższy jej sercu. Czy to jednak oznaczało, że teraz stał się jej przyjacielem? Nie wiedziała. Nie potrafiła sobie tego poukładać w spójną i logiczną całość. Cały czas zdawało jej się, że to tylko sen i że gdy w końcu się obudzi on zniknie razem z tymi wszystkimi chwilami. Nie do końca tez wiedziała, dlaczego to wszystko w ogóle miało miejsce. To wszystko było tak nierealne. To wszystko było jak bańka mydlana, która w każdej chwili mogła pęknąć i żaden ślad nie pozostałby po niej. Bała się tego momentu. Wiedziała, że gdy nadejdzie znów zostanie całkowicie sama pogrążając się w odmętach rozpaczy i bólu. Pogrąży się w samotności, że dojdzie do momentu, kiedy nic już nie będzie w stanie jej uratować. Bała się, że tamta Hermiona zniknie bezpowrotnie a jej miejsce zajmie Katie. Zimna kobieta bez uczuć robiąca to, co musi by przeżyć. Ciepły wiatr delikatnie rozwiewał jej brązowe pukle sprawiając, że czuła się jakby leżała gdzieś na plaży a nie znajdowała się w centrum jednego z największych miast świata. Otwarła oczy i znów zaczęła się wpatrywać w krajobraz rozciągający się przed nią.
- Piękny widok, nieprawdaż? – znów ją wystraszył. Znów pojawił się tak niespodziewanie.
- Masz rację – delikatnie się uśmiechnęła. Czuła jak jakaś ogromna klucha rośnie jej w gardle. Czuła się zażenowana i zdenerwowana, choć tak naprawdę nie miała powodu.
- Lubię tutaj wracać – rzucił od niechcenia i sam wpatrzył się w widoki, które miał przed oczyma. -  Czasem chciałbym tutaj zostać na zawsze. Tu wszystko jest takie inne.
- Też to czuję – odpowiedziała rozmarzonym głosem.
- No dobra Granger. Nadeszła pora, aby zbudzić się z tego cholernego snu – uśmiechnął się ironicznie z tą swoją pieprzoną satysfakcją w oczach.
- Co? – spytała mało elokwentnie wciąż jeszcze bujając w obłokach.
- Granger powiedziałem, że pora wrócić do normalności. Nasza nowojorska przygoda dobiegła końca i czas abyśmy i my wrócili do swoich ról – spojrzała na niego w oniemieniu.
- Żartujesz? – patrzyła na niego lustrując go wzrokiem. Czekała na moment, kiedy się roześmieje albo przynajmniej schowa ten swój głupi uśmieszek.
- Nie, nie żartuję. Jestem całkowicie poważny.
- Ale… - nie dokończyła. Słowa ugrzęzły jej w gardle, nie mogła wydobyć z siebie żadnego słowa. Była w szoku.
- Ale co? – ta sytuacja nad wyraz go bawiła. Jej zachowanie było dla niego przezabawne. Napawał się każdą sekundą i furią, która narastała w tej drobniutkiej kobietce, która teraz przed nim stała.
- Przecież my…przecież wczoraj...to nic – nie potrafiła niczego ułożyć w sensowne zdanie. Wszystkie słowa gubiły swoje znaczenie. Była zszokowana. Całkowicie zbita z tropu. Nie wiedziała, co myśleć ani jak się zachować. Kiedy rano myślała nad tym wszystkim nie spodziewała się takiej reakcji blondyna.
- Granger chyba nie myślałaś, że nasza wczorajsza rozmowa miała jakieś większe znaczenie?  - spojrzał na nią pytająco. Znał odpowiedź. Była dla niego jasna już w momencie, kiedy tylko po raz pierwszy ich oczy się spotkały tuż po przebudzeniu. Wiedział, że toczyła w sobie walkę. Wiedział, że to wszystko ją przerasta. Miał ogromną satysfakcję z całej tej rozmowy.
- Masz rację Malfoy, miałam. Teraz jednak już wiem, że ty nigdy się nie zmienisz. Cieszę się, że to wszystko się kończy. Mam nadzieję, że twoja pieprzona noga nigdy więcej już u mnie nie postanie. Nie mam ochoty patrzeć na twoją cholerną ślizgońską twarz  - krzyknęła zdegustowana. Wszystkie wątpliwości, które miała jeszcze rano zniknęły dając miejsce nieograniczonej i nieopisanej złości. Faktycznie miała go dosyć. Chciała, aby zniknął z jej życia raz na zawsze. Nie chciała, aby był jego częścią. Zranił ją po raz kolejny. Tym razem jednak wiedziała, że już mu nie wybaczy. Znów stał się jej wrogiem. A on? On stał zszokowany prawdziwością jej słów. Nie przypuszczał, że sprawy przybiorą taki obrót. Chciał się odrobinę zabawić jej kosztem. Prawda była jednak zupełnie inna. Taka, do której nie chciał się przyznać sam przed sobą. On, Dracon Malfoy po prostu się bał. Bał się przed kimkolwiek otworzyć. Bał się konsekwencji wczorajszego czynu. Bał się jej zaufać. Wiedział, że ich znajomość nie ma przyszłości, a mimo wszystko wciąż się w nią zagłębiał raniąc i ją i siebie. Chciał cofnąć czas do momentu, w którym po raz pierwszy ją zobaczył. Nie podszedłby wtedy do niej. Nie porozmawiał. To był błąd, którego już nie mógł naprawić, bo czasu nie da się cofnąć. Wiedział też ostatecznie, że słowa, które przed chwilą wypowiedziała były całkowitą prawdą. Wiedział, że właśnie tak czuła.
- Zbieraj się Granger. Wracamy do domu – i po prostu odszedł. Zostawił ją samą, a ona czuła jak z jej oczu zaczynają płynąć łzy. Znów została całkowicie sama. Jej bezpieczna bańka, którą dzięki niemu stworzyła prysnęła w jednej chwili. Jej magiczny sen skończył się jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Płakała z bezsilności. Była naiwna wierząc w jego słowa. Nienawidziła siebie samej za to, że tak łatwo obdarzyła go nutą zaufania. W jednej chwili jej nowy świat, który tak pieczołowicie budowała od paru tygodniu runął jak World Trade Centre po zamachu, który miał miejsce jedenastego września tego roku. Otarła łzy, które wciąż spływały po jej policzkach i wróciła do środka. Po raz ostatni rozejrzała się po nowojorskiej posiadłości Malfoy’a i weszła do jej tymczasowego pokoju. Zabrała stamtąd torebkę i ruszyła schodami w dół. U drzwi wyjściowych widziała Dracon’a, który już na nią czekał.
- Myślę, że możemy wracać – rzuciła nie zaszczycając go spojrzeniem.
- Dłużej już się nie dało? – spytał zirytowany. Nie lubił czekać, a na nią musiał aż za długo.
- Owszem, dało się – posłała mu zabawne spojrzenie. Teraz to ona czerpała satysfakcję z tej rozmowy. Poprawiła dłonią włosy i wtedy poczuła coś zimnego na swojej szyi. Spojrzała w dół i ujrzała wisiorek, który znajdował się na złotym łańcuszku. Rzuciła mu spojrzenie przepełnione żalem i odpięła ozdobę wrzucając ją do torebki. Zdjęła go po raz pierwszy od momentu, kiedy go dostała. To było dla niego gorsze niż siarczysty policzek. Tym jednym gestem dała mu do zrozumienia, że faktycznie nie chce już go znać. W tej chwili czuł się jak najpodlejsza świnia. Wiedział, że przesadził. Przepuścił ją przodem i wyszedł zaraz za nią. W ciszy zeszli po schodach i tak samo doszli też do windy. Podróż z dziewięćdziesiątego ósmego piętra niemiłosiernie się im dłużyła. Żadne z nich się nie odezwało. Oboje nie wiedzieli, co powiedzieć ani jak się zachować w obliczu sytuacji, w której sami się postawili. Malfoy podszedł do recepcjonistki, której oddał klucz i wyszedł na zewnątrz.
- Daj rękę – powiedział nie spoglądając na nią. Bał się tego, co mógłby ujrzeć w jej oczach. Po raz pierwszy syn Lucjusza czegoś się obawiał.
- Nie zamierzam cię dotykać – rzuciła niczym rozjuszona kotka.
- Granger do jasnej cholery nie zachowuj się jak dziecko! – spojrzał na nią ze złością. Nie miał ochoty na jej fochy. Chciał jak najszybciej pojawić się w domu. Potrzebował szklanki ognistej, aby ukoić swoje nerwy i wymyślić nową taktykę na dalsze postępowanie z przebrzydłym grafiątkiem, które zrobiło się bardzo uciążliwe. Kiedy żadna reakcja z jej strony nie nastąpiła, chwycił ją za łokieć. Nie zdążyła nawet zareagować, kiedy poczuła, że jej stopy oderwały się od podłoża i poczuła niemiły ucisk w pępku. Przez parę sekund poruszali się w próżni, aby chwilę później twardo uderzyć o posadzkę. Otwarła oczy, które musiała zamknąć podczas teleportacji i rozejrzała się po miejscu, w które przybyli. Z ulgą stwierdziła, że są w jej domu. Poczuła się znów wolna i beztroska i jedyne co jej przeszkadzało, to obecność blondyna.
- Malfoy dziękuję za wycieczkę, a teraz wynocha! – spojrzała na niego buntowniczo. On jednak nie zamierzał tak szybko wychodzić. Jego plany troszeczkę się zmieniły i był z siebie całkiem zadowolony.
- Granger słyszałem, że Gryffoni są znani ze swój gościnności także myślę, że powinnaś mnie zaprosić do środka, a nie wyrzucać za drzwi. Kpiąco się uśmiechnął rozkładając się na fioletowej kanapie w jej salonie. Zlustrował wszystko swoim spojrzeniem i był dziwnie zaskoczony. Nie tak wyobrażał sobie jej mieszkanie. Poza kanapą, stolikiem kawowym, jednym fotelem i małą półką, nad którą wisiał telewizor, w tym pokoju nic się nie znajdowało. Na ścianie koło okna wisiał jeszcze tylko jeden niekoniecznie ładny obraz. Pokój był prawie, że pusty. Sprawiał wrażenie surowości i obcości. Zawsze wydawało mu się, że jej mieszkanie wypełnione będzie stosem zdjęć, książek i mięciutkich poduszek – tak, jak to kobiety mają w zwyczaju. Z jakim więc spotkał się rozczarowaniem, gdy nie ujrzał żadnej z tych rzeczy?
- Jestem gościnna, ale tylko wobec ludzi, których darzę sympatią. Z przykrością stwierdzam, że ty do nich nie należysz – syknęła zaciskając swoje małe dłonie w piąstki.
- Trudno. Mimo wszystko i tak zostanę – na potwierdzenie swoich słów rozłożył się jeszcze bardziej na kanapie, a nogi położył na stole – ta ignorancja wprawiła ją w prawdziwą furię.
- Kurwa! Malfoy wynoś się z mojego mieszkania. Natychmiast! I zdejmuj te nogi z mojego stolika, ty pierdolona fretko – wykrzyczała patrząc na niego groźnym spojrzeniem. Jej warga drgała, zresztą cała się trzęsła. Mężczyzna jednak miał gdzieś jej słowa. Co więcej cieszył się, że właśnie tak zareagowała. Takiego efektu oczekiwał.
- Spokojnie Granger. Chyba już ci kiedyś mówiłem, że kobiecie nie przystoi przeklinać, czyż nie? Złość piękności szkodzi gryfoński kwiatuszku. Wypijemy jakiegoś drinka i porozmawiamy na spokojnie – uśmiechnął się tak, jak to zawsze miał w zwyczaju i czekał na jej kontratak.
- Nie licz na to – syknęła zrzucając jego nogi ze stolika. Stanęła tuż przed nim i rzucała w jego stronę mordercze spojrzenia. Niewiele myśląc wstał i przyciągnął ją do siebie. Chwilę na nią spoglądał, a potem złożył na jej ustach delikatny pocałunek. Kiedy kobieta odwzajemniła pieszczotę stał się bardziej natarczywy. Zatopili się we własnym tańcu dając upust emocjom, które się w nich kłębiły od ich pierwszego spotkania. Po chwili jednak przyszło opamiętanie. Odsunęła się od niego. Kilka sekund później w pokoju słychać było odgłos dłoni uderzającej w policzek. Malfoy jednak jak na twardziela przystało stał niewzruszony, choć jego twarz pulsowała bólem.
- No, no, no Granger, tego się po tobie nie spodziewałem – odrzekł z ironią.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj – syknęła z odrazą.
- Granger widzimy się za dwa dni. Spakuj letnie rzeczy. Będziesz mi potrzebna. Do zobaczenia – zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć teleportował się z głuchym trzaskiem. Opadła na fotel i ukryła twarz w dłoniach. Znów nie wiedziała, co zrobić. Musiała wszystko przemyśleć. Czuła się winna, a zarazem szczęśliwa.

***

Błagam, nie mordujcie! 

2 komentarze:

  1. Nicole.Martin1 lipca 2013 00:16

    Po kilku przymiarkach postanowiłam, że skomentuję Twojego bloga. Muszę przyznać, że od samego początku ta historia bardzo mnie zaciekawiła. Uwielbiam niebanalne Dramione po szkole. Nie mam nic do opowiadań w czasie szkoły, ale te po ukończeniu Hogwartu mają u mnie "lepszy start".
    Bardzo podoba mi się Twój sposób pisania. Jest bardzo przyjemny dla oka i duszy, co sprawia, że czyta się to wszystko bardzo przyjemnie i pozwala oderwać się od otaczającego świata.
    Nie mogę się doczekać kolejnej części. Co ten Malfoy kombinuje! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział BOSKI! Zakochałam się w momencie kiedy Draco mówi że to koniec wycieczki, to było coś . Zniecierpliwością czekam na następny rozdział.
    Twoja wierna fanka

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy