piątek, 24 maja 2013

Siódmy

Jeśli wieloletnia przyjaźń się rozpada, trzeba to przyjąć bez goryczy: wszak musiała kiedyś się skończyć. Pamiętajmy tylko to, czym była, nie to, czym się stała!


Nadszedł kolejny dzień sierpnia. Niczym właściwie nie różnił się od poprzednich, a może jednak? Tak, zdecydowanie tak. Na spokojnym londyńskim przedmieściu niósł się od samego rana echem krzyk pewnej kobiety. Sąsiedzi z zaciekawieniem wyjrzeli z domu, a ta część z nich, która od świtu zajmowała się własnymi sprawami, nagle zainteresowała się całą tą sytuacją. To było nadzwyczajne, zwłaszcza, że w tej dzielnicy mieszkali sami emeryci albo starsze małżeństwa, których dzieci już dawno opuściły rodzinne gniazdko lub po prostu ludzie, którzy nigdy nie doczekali się potomstwa.
- Nie Harry, to ty się mylisz! – oburzona kobieta krzyknęła głośniej niż dotychczas. Jednak nikt poza nią się nie odezwał. Cofnijmy się jednak do początku tego dnia, do momentu, w którym wstało słońce.
Pierwsze promienie słońca oświetliły twarz kobiety, która już nie spała od kilku minut. Była pogrążona w swoich myślach, które znane były tylko jej. Uśmiechnęła się spoglądając na mężczyznę obok siebie, który nadal pogrążony był w krainie Morfeusza. Ociężale podniosła się z łóżka, najostrożniej jak tylko potrafiła. Była w dziewiątym miesiącu ciąży i lada dzień na świecie pojawić się miała kolejna latorośl państwa Potter. Narzuciła na ramiona satynowy szlafrok, a nogi włożyła w puchowe papcie. Jak najciszej podeszła do drzwi, tak aby nie obudzić męża i wyszła na korytarz. Przez szczelinę zajrzała do pokoju obok, a jej uśmiech się powiększył. Jej syneczek również jeszcze spał. Uśmiechnięta zeszła do kuchni, gdzie wstawiła wodę na kawę. Miała ogromną ochotę poczuć jej gorycz, a zarazem smak, który tak uwielbiała. Z racji na swój stan rzadko pozwalała sobie na taką przyjemność. Kobiety w ciąży nie powinny pić kofeiny, w dużych ilościach. Wyjrzała za okno gdzie świat budził się do życia. Ptaszki wesoło ćwierkały, a w ogródkach przy kolorowych domach zaczynało pojawiać się coraz więcej osób. Dzielnica nie różniła się niczym od wielu podobnych w tym mieście. Wszyscy zamieszkujący ją ludzie znali się od lat, traktowali się jak ogromna rodzina. Byli dla siebie mili i życzliwi. Sąsiedzi od samego rana zaczynali upiększać swoje ogrody, Nie po to, aby być lepszymi od innych, ale po to, aby wszystko wyglądało schludnie i nienagannie. Panował taki zwyczaj, że wszyscy sąsiedzi spotykali się każdego dnia, kiedy zegar wybijał południe na wspólnej kawie i ciastku. Tak było od lat. Nieprzerwana tradycja, którą każdy lubił. Miło tak siąść i wspólnie porozmawiać na każdy temat. Każdego dnia ten sam schemat z tym wyjątkiem, że zawsze było to inne miejsce. Ktoś mógłby powiedzieć, że wieje tutaj nuda. Możliwe, ale dla tych ludzi to się nie liczyło. Spojrzała na pewne szczęśliwe małżeństwo, które razem pracowało w ogrodzie. Piękna kobieta, choć w podeszłym wieku, pieczołowicie podlewała swoje krzaczki róż, a jej mąż pielęgnował żywopłot. Wszystko musiało wyglądać idealnie, być dopracowane, co do milimetra. Widać, że kochali to, co robili. Uśmiech towarzyszył im odkąd tylko opuścili swoje ciepłe cztery ściany. Kawałek dalej widziała następną panią, która uśmiechając się szeroko mówiła coś do małego chłopczyka, który wesoło bawił się w piaskownicy budując ogromny zamek. Pewnie jej dzieci przyjechały w odwiedziny, a szczęśliwa babcia bawiła się teraz ze swoimi wnukami. Ginny przymknęła powieki i wyobraziła sobie siebie i Harry’ego za trzydzieści lat. Chciałaby, aby i ich życie tak wyglądało. Beztrosko i szczęśliwie, aby nie musieli się już czymkolwiek przejmować, a każdy dzień upływał na całkowitej sielance. Pogrążyła się w swoich rozmyślaniach, a słońce ogrzewało jej policzki przyklejone do szyby. Kiedy usłyszała charakterystyczny dźwięk oznaczający, że woda w czajniku już się zagotowała otwarła oczy i odwróciła się od okna. Otwarła białą szafkę, z której wyjęła swój ulubiony kubek i postawiła go na blacie. Zaraz koło niego stała kawa. Wsypała łyżeczkę czarnego, ziarnistego proszku i zalała go wodą, a po kuchni rozniósł się aromatyczny zapach mokki. Usłyszała szuranie na schodach, a po chwili ujrzała burzę czarnych jak wrona włosów, których właścicielem był rozespany mężczyzna.
- Dzień dobry kochanie – powiedział łagodnie się uśmiechając, a zaraz potem przeciągle ziewnął – dlaczego tak wcześnie wstałaś? Przecież dzisiaj jest sobota.
- Nie wiem, po prostu miałam ochotę na kawę – opierała się o blat, a on patrzył w jej oczy. Wiedział, że coś ją trapi. Znali się przecież właściwie od dziecka. Razem chodzili do szkoły, razem pokonywali przeszkody, które na ich drodze stawiał los, ale przede wszystkim była jego żoną, jego jedyną prawdziwą miłością, dla której byłby w stanie poświęcić nawet własne życie. Podszedł do niej i po prostu ją przytulił. Czuj na swojej piersi bicie jej serca i delikatne ruchy dziecka, które z każdym dniem coraz bardziej dawało znać o tym, że chce już ujrzeć świat na własne oczy. Wtuliła się w jego ramiona, odstawiając kubek do zlewu. Potrzebowała jego bliskości, potrzebowała czuć się bezpiecznie. Mimo tego, że Voldemort już nie żył, a większość jego popleczników gniła w Azkabanie, ona nadal czuła się niepewnie. Nie było przy niej tej osoby, której potrzebowała. Nie miała u swego boku Hermiony. Tak bardzo za nią tęskniła. Tak bardzo chciałaby ją przytulić i wszystko opowiedzieć. Po prostu chciałaby, aby była tutaj razem z nią.
- Ginny, co się dzieje? – szepnął wtulony w jej miękkie, rude włosy. Nie wiedziała, co miała mu odpowiedzieć. Nie chciała go martwić, bo po co? Wystarczy, że był już wystarczająco przejęty tym, że lada dzień na świecie pojawi się jego córka.
- Tęsknię – słowo, które wprawiło go w zaskoczenie. Za czym tęskniła? Przecież miał wszystko. Za kim tęskniła? Przecież wszyscy byli obok.
- Za kim? – spojrzała na niego otępiała. Jak mógł pytać o takie rzeczy, przecież to było oczywiste. Czyżby zapomniał? Nie, nie możliwe. Przecież ona była jego najlepszą przyjaciółką, ich przyjaciółką.
- Za Hermioną, Harry, za Hermioną – odpowiedziała próbując powstrzymać wzrastającą w niej złość.
- Za Hermioną? – jej słowa kompletnie go zaskoczyły. Przecież tematu Hermiony nie poruszali odkąd ostatni raz ją widzieli, w dniu ich ślubu.
- Tak, Hermioną! – krzyknęła oburzona jego brakiem taktu. Jak mógł pytać o takie rzeczy? Wyplątała się z jego objęć i odeszła na bok. Wbiła w niego spojrzenie, z którego biła złość i irytacja.
- Ginny, proszę cię nie denerwuj się. Zaszkodzisz dziecku! – chciał znów ją przytulić, ale ona się odsunęła. Przeszła jej ochota na miłość. 
- Nic mu nie będzie!
- Kochanie, proszę uspokój się i wtedy porozmawiamy – spokój w jego głosie sprawiał, że z każdym kolejnym jego słowem jej krew zaczynała szybciej krążyć, a mózg pracował na szybszych obrotach. Nie wierzyła w to, że mówi bez jakichkolwiek emocji, bez cienia zainteresowania. W tej chwili miała ochotę go uderzyć. 
- Jestem spokojna i wcale nie zamierzam z tobą rozmawiać – krzyknęła tak, że echo rozniosło się po całym domu.
- Obudzisz Syriusza – teraz miarka się przebrała. Miała dość. Ona przejmowała się losem swojej przyjaciółki, a on myślał tylko o sobie. Podeszła do niego i chwyciła go za koszulkę, którą miał na sobie.
- Jemu też nic nie będzie! – syknęła w jego stronę mocniej ściskając materiał swoją małą piąstką.
- Dobrze, porozmawiajmy – objął jej dłoń swoją i starał się ją uspokoić.
- Powiedziałam, że nie będę z tobą rozmawiać. 
- Ginny, proszę. Uspokój się, naprawdę jej zaszkodzisz. Dlaczego teraz chcesz rozmawiać o Hermionie? Nie wspominałaś o niej odkąd się pojawiła na naszym weselu razem z tym całym Fernandem.
- No właśnie! To cię nie zastanowiło? – puściła jego bluzkę i odetchnęła głęboko. Miała nadzieję, że zaczął coś rozumieć, jakże szybko przekonała się, że się pomyliła.
- Jakoś nieszczególnie. W końcu to Hermiona. Gdyby miała jakiś problem na pewno by do nas napisała i poprosiła o pomoc – złość, która chwilę temu ją opuściła powróciła za zdwojoną siłą.
- Harry, nie denerwuj mnie! Nie przemyślałeś tego, co przed chwilą powiedziałeś. Jak długo ją znasz?
- Od pierwszej klasy, czyli prawie dziesięć lat.
- I ile razy w ciągu tego czasu poprosiła cię o pomoc? – miała rację, nigdy. Teraz dopiero do niego dotarło, że coś jest nie w porządku. Nie było takiej sytuacji, z której nie wyszłaby sama, bez ich pomocy. Wiele razy byli na nią za to źli, przecież się przyjaźnili.
- Cholera! 
- Harry napisałam do niej miesiąc temu – spojrzał na nią podejrzliwie, dlaczego mu nie powiedziała, że wysłała list? Czyżby coś przed nim ukrywała? Nie, na pewno nie. Odgonił od siebie te myśli – nie odpisała do tej pory! Coś musiało się jej stać tam we Francji! Muszę ją odnaleźć rozumiesz? Teraz, zaraz, natychmiast! – ochoczo ruszyła do drzwi, ale poczuła opór. Odwróciła się i ujrzała rękę Harry’ego na swoim łokciu. 
- Na pewno się mylisz, pewnie jest szczęśliwa i zapomniała ci odpisać. Nie martw się, napisze wkrótce. Przecież ją znasz – znów ten jego głupi spokój, którego miała już po dziurki w nosie. 
- Nie Harry, to ty się mylisz  - krzyk pani Potter rozniósł się echem po całej okolicy. Wszyscy sąsiedzi zainteresowani głosami wydobywającymi się z ich domku stali na gankach czekając na dalszy rozwój sytuacji. Pani Watson zaprzestała obcinania róż i odrywania każdego płatka, który przekwitł, a jej mąż zastygł z nożycami w rękach. Sąsiadce z naprzeciwka uśmiech spełzł z twarz i w milczeniu wpatrywała się w drzwi domu, w którym mieszkało najmłodsze małżeństwo na tej ulicy. Tylko mały chłopczyk nie zważał na całą tą sytuację i nadal wesoło bawił się w piaskownicy – coś jej się stało! Zamierzam ją znaleźć, czy tego chcesz czy nie! Puść mnie w tej chwili – nie puścił, wręcz przeciwnie - wzmocnił uścisk. Wiedział, że nagłe wybuchy złości zdarzały się jej dość często i było to całkowicie normalne. 
- Nie. Będziemy martwic się tym za parę dni. Teraz wracasz do lóżka i odpoczywasz – prychnęła zirytowana, ale jej mina nagle diametralnie się zmieniła. Ze złości przeobraziła się w przerażenie. Opuściła głowę w dół, a jej najgorszy scenariusz się spełnił.
- Harry – krzyknęła zdezorientowana – wody mi odeszły!


~*~


Blondwłosy mężczyzna siedział na okiennym parapecie pogrążony we własnych myślach. Za oknem padał deszcz, cóż się dziwić, kiedy lato zmierzało ku końcowi, a jesień zbliżała się coraz większymi krokami. Opierał czoło o zimną szklaną taflę okna. W jednej ręce trzymał zapalony papieros, który od czasu do czasu podnosił do ust, a w drugiej luźno zwisającej wzdłuż ściany, szklaneczkę z bursztynowym płynem. Miał świadomość, że od tamtej pamiętnej nocy minął już ponad miesiąc, a on wciąż nie potrafił sobie poukładać tego, co wtedy usłyszał. Zostawmy go może jednak na chwilę samego z jego przemyśleniami i skupmy naszą uwagę, choć przez chwilę na przestrzeni, jaka go otaczała. Ogromny pokój z ciemnoszarymi ścianami wydawał się przytłaczać każdego, kto przestąpiłby próg jego królestwa. Dracon jednak był osobą, której ten wystrój odpowiadał. Pośrodku pokoju stało ogromne łóżko zasłane satynową pościelą w kolorze brudnej zieleni, na której widniała wyszyta, z niesamowitą misternością, srebrna głowa węża. W jednym z rogów pokoju, tuż koło okna stał fotel, z tego samego drewna, co łoże, z zamszowym obiciem w odcieniach czerni. Tuż przed nim znajdował się mały podnóżek, pod którym rozłożony był biały, puchowy dywan - jedyny jasny akcent tego pokoju przełamujący jego mroczność. Po przeciwnej stronie stała biblioteczka zawalona różnego rodzaju książkami, część z nich była pozostałością z czasów szkolnych, kiedy Malfoy pobierał nauki w Hogwarcie. Na lewo od wejścia stała ogromna, czarna szafa wyrzeźbiona z drewna bukowego, której ozdobą były delikatne rzeźbienia u podstawy i przy nogach. Cały pokój pogrążony był w ciemności. Jedyne, nikłe światło, jakie do niego wpadało rzucały rozżarzone kawałki drewna powoli dogasające w marmurowym kominku, który znajdował się naprzeciw łóżka. Pomieszczenie to sprawiało wrażenie jakby nikt w nim nie mieszkał od bardzo dawna. Łóżko idealnie zasłane, czysta podłoga i wszystko dookoła. To były jednak pozory, przecież on tutaj mieszkał. Lubił swoją samotnię, a wystrój kojarzył mu się ze szkołą, z domem, do którego przynależał; z domem, z którym więź czuł do teraz. Nikt, kto by tutaj wszedł nie potrafiłby stwierdzić, do kogo należy ów ostoja samotności, bowiem nie było w niej żadnych osobistych dodatków, które wskazywałyby na jej właściciela. Nikt nie stwierdziłby niczego poza tym, że osoba ta była stu procentowym ślizgonem. Skłamałabym jednak mówiąc, że takich przedmiotów nie ma w nim wcale. Były, tylko dobrze ukryte, tak by nie rzucały się w oczy i nie psuły wrażenia surowości; tak by nie psuły zamierzonego celu, którego zadaniem było odpychanie i niechęć do przebywania tutaj. Tymi przedmiotami były dwa ruchome zdjęcia ustawione na marmurowym kominku w srebrnych ramkach. Na fotografiach widniały dwie najważniejsze osoby w życiu arystokraty. Jedną z tych osób była jego matka, Narcyza. Kobieta szanowana i dystyngowana, która była żoną najwierniejszego poplecznika Czarnego Pana. Drugą zaś najlepszy przyjaciel mężczyzny, Blaise Zabini. Nie można powiedzieć, że chłopak miał ich wielu. Owszem w szkole był lubiany, nawet bardzo, ale nikomu nie ufał poza jego jedynym przyjacielem, który teraz łagodnie uśmiechał się ze zdjęcia. Myślę, że chyba w końcu nadszedł czas abyśmy powrócili do samego obiektu ogólnego zainteresowania, a więc obiekt ten zwany Draconem Malfoyem nadal spoczywał na parapecie. Wciąż gorączkowo myślał o tym, co się zdarzyło ponad miesiąc temu. Rozpamiętywał wydarzenie, które obudziło w nim sumienie względem byłej gryfonki.  Nie wiedział jak ma jej pomóc. Czuł się winien, ale nie potrafił sobie przypomnieć, dlaczego. Pewnego wieczoru, który spędzał tak samo jak i dzisiejszy do jego umysłu wdarło się pewne wspomnienie związane właśnie z wszechwiedzącą Granger. Dręczyło go do teraz. To one spowodowało, że sumienie lekko poruszone przez historię, którą usłyszał w Rose Noir dało o sobie znać ze zdwojoną siłą nie dając mu już spokoju. Borykał się z tymi myślami już od kilku tygodni. Zamknął oczy i pozwolił tym samym obrazom po raz kolejny zadręczyć swój umysł.

To było zwykłe majowe popołudnie, uczniowie przywykli już, że często padało także widok zachmurzonego nieba nie wprawił ich w zdziwienie. Nic jednak nie wskazywało na to, że pogoda ta jest oznaką nadchodzących wydarzeń. Ciemne, gradowe chmury leniwie sunęły po niebie i wszyscy spodziewali się, że za chwilę rozpęta się ulewa i wichura. Niewiele się pomylili. Kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, czarne niebo przeszyła błyskawica. Każdy przeczuwał, że stanie się coś niedobrego. Uczniowie, którzy mieli widok na Zakazany Las ujrzeli setki postaci ubranych w czarne płaszcze, wyłaniających się za linię drzew. Wiedzieli, co to oznacza. Moment, na który każdy czekał nadszedł. Choć uczniowie szkoły magii od paru lat żyli ze świadomością, że ta chwila nadejdzie to nikt nie spodziewał się, że aż tak szybko. Wśród tych uczniów była także Hermiona, która już od rana chodziła sparaliżowana strachem. Ona już od kilku dni wiedziała, że to właśnie ten dzień. Stała razem ze wszystkimi uczniami z najstarszych roczników i nauczycielami w Wielkiej Sali wysłuchując przemówienia dyrektora. Nie potrafiła się jednak skupić na jego słowach. Jej ciałem zawładnął strach. Bała się. Nie o siebie, ale o ludzi jej bliskich. Co się stanie, jeśli któreś z nich zginie? Jak sobie poradzą, kiedy to się skończy, a co będzie, jeśli to nie Harry wygra? Nadszedł czas, aby stawić w końcu czoła przeznaczeniu. Razem z resztą szkoły opuściła zamek i wyszła na błonia tonące w strugach deszczu. Stanęli w długim szeregu czekając na jakichś ruch ze strony mrocznego przeciwnika. A on? On kroczył z tymi, którzy mieli wygrać te bitwę. Stał po stronie, która miała zwyciężyć. Stał po złej stronie. Brzemię jego nazwiska ciążyło na nim, ale nie tylko na nim. Wśród nich wielu było uczniów, którzy powinni bronić dobra, ale ze względu na czystość krwi stali po tej drugiej stronie. Czy się bał? Jak każdy. W końcu miał zaledwie siedemnaście lat. Po szkolnych błoniach rozniósł się echem syk wzywający Pottera do walki i wszystko nagle się zaczęło. A dla nich świat jakby stanął w miejscu. Widzieli błysk świateł, słyszeli wykrzykiwane zaklęcia i widzieli kolejne ofiary, które padały na mokrą trawę bez życia. Stanęli naprzeciw siebie. Każde z nich doskonale zdawało sobie sprawę, kogo ma przed sobą, żadne z nich jednak się nie ruszyło. Wpatrywali się w siebie bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy. Stali tak po prostu czekając na ruch tego drugiego. Dziewczyna w końcu nie wytrzymała i podniosła różdżkę, a w jej głowie zalśniła pustka. Wiedziała, że zginie. Wiedziała, że nie wypowie dwóch najgorszych słów, które pozbawiłyby życia jej przeciwnika. Opuściła ją z powrotem i zwiesiła głowę. Po prostu się poddała. Jej duma i gryffoński honor uciekły w popłochu. Czekała, ale nic się nie stało. Uniosła oczy i spojrzała w jego niebieskie tęczówki, w których gościł szok. Uśmiechnęła się drwiąco. Była górą, choć na te parę sekund przed śmiercią.
- No, co jest Malfoy, czyżbyś zapomniał jak brzmi to zaklęcie? Zrób to, czego tak bardzo pragnąłeś przez ostatnie siedem lat. W końcu masz okazję pokazać, jaki z ciebie lojalny sługa tego ścierwa. Pozbądź się szlamy przecież tylko na tym ci zależało – to było dla niego za dużo. Choć jej nienawidził nie był w stanie jej zabić. Nigdy nikogo nie zabił i nie chciał zabić też jej. Wiele razy groził jej tym, ale to były tylko puste słowa bez pokrycia. Nie chciał być mordercą. Nie chciał być taki, jak jego ojciec.
- Nie – trzy literki, które układały się w najkrótsze, a zarazem najgorsze zaprzeczenie. Nie rozumiała tego przecież tyle razy mówił, że w końcu nadejdzie ten moment, w którym usunie ją z tego świata, a kiedy nadarza się taka okazja, on mówi nie.
- Nie? – powtórzyła z niedowierzaniem
- To, że nazywam się Malfoy nie oznacza, że jestem mordercą – szepnął i odwrócił się znikając w tłumie. Stała otępiała dalej w tym samym miejscu, w którym ją zostawił. Nie wierzyła w to, co właśnie się stało. 

Taka była prawda, choć wtedy nienawidził jej bardziej niż kogokolwiek na świecie, nie był w stanie jej zabić. Teraz natomiast czuł się winny. Pomyślał, że gdyby wtedy z jego ust padło Avada Kedavra dziś nie byłaby tym, kim była. Tę myśl odrzucił jednak już po paru sekundach uświadamiając sobie, że gdyby ją zabił byłby taki jak jego ojciec. Będąc jeszcze w szkole chlubił się swoją czystą krwią i wartościami wpojonymi mu przez Lucjusza, ale kiedy dorastał i sam zaczynał poznawać świat wyraźniej dostrzegał jak bardzo ideały jego rodziciela odbiegają od rzeczywistego świata. Nie miał wyboru. Z góry skazany był na zostanie śmierciożercą. Nikt się nie pytał czy tego chce. Do końca życia będzie na nim ciążyć piętno mordercy tylko dlatego, że na jego ramieniu widnieje mroczny znak. Wezbrała w nim złość. Dlaczego zawsze ktoś musiał za niego decydować? Przecież miał swój rozum i sumienie. Jednak teraz odkąd jego ojciec nie żyje w końcu może udowodnić światu, że bycie Malfoy’em nie oznacza potępieńca. Chciał odkupić winy swojej rodziny. Mimo zmiany, jaka w nim zaszła wciąż jednak dumny był ze swojej czystości krwi i nadal nie przepadał za mugolami. Teraz jednak byli mu bardziej obojętni niż kiedyś. Zirytowany uderzył pięścią w okno.
- No brawo stary. Masz rację wyżyj się na szybie – ciszę przerwał czyjś głos. Odwrócił się w stronę skąd dochodził i w mroku ujrzał twarz swojego przyjaciela z szyderczym uśmiechem, który na niej gościł. Nawet nie zauważył, kiedy się pojawił w jego pokoju.
- Co tutaj robisz? – spytał schodząc z parapetu i odstawiając pustą już szklankę na szafkę nocną.
- Mam zamiar wyciągnąć cię wreszcie z domu – on nie zamierzał się z niego ruszać dopóki nie wymyśli jak ma jej pomóc. Chciał jej pomóc, ale nie po to by było jej lepiej, po prostu chciał uciszyć swoje wyrzuty sumienia. Chciał w końcu przestać o niej myśleć. Chciał zapomnieć i iść do przodu. Dopóki widział ją i słyszał jej słowa za każdym razem, kiedy zamykał oczy, nie mógł tego zrobić. 
- Nigdzie nie idę – odparł i rozłożył się wygodnie na łóżku zakładając nogę na nogę, a ręce podkładając pod głowę. Bacznie obserwował bruneta, który chodził po pokoju tam i z powrotem. Po chwili jednak przymknął oczy i całkowicie pogrążył się we własnych myślach.
- Smoku wstawaj! Wychodzimy – usłyszał po paru minutach, ale nie reagował. Drugi mężczyzna nadal coś wołał, ale on go nie słuchał. Doznał olśnienia. Był tak zafascynowany swoim odkryciem, że o mało nie zaczął skakać z radości i klaskać z podekscytowania. W mgnieniu oka zeskoczył z łóżka i pognał w stronę drzwi.
- Masz rację, wychodzę! – krzyknął i czym prędzej wypadł na korytarz, zostawiając Blaise w szoku, który zaskoczony jego zachowaniem nie poruszył się nawet o milimetr. Zbiegł po schodach i już chwytał klamkę u wejścia w holu. Wybiegł na podwórze i teleportował się z głośnym pyknięciem. Po miesiącu w końcu już wiedział, co musi zrobić, co chce zrobić!

***

Następne rozdziały będą ukazywać się co 2 tygodnie. Miesiąc czerwiec jest początkiem mojego intensywnego pracowania nad własną przyszłością - moje pokłady wolnego czasu zmniejszą się o 3/4. 
W między czasie jeżeli ktoś ma jakąś piosenkę, którą chciałby zobaczyć w mojej miniaturce - chętnie zobaczę te sugestie.

5 komentarzy:

  1. jak można skończyc w takim momencie? no jak? :D
    świetna notka :>
    szkoda że co tak rzadko będą się pojawialy ale będe czekać c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy już pisałam, że Cię uwielbiam?! Jak nie to: uwielbiam, wielbię i nie wiem co jeszcze!!! Baaaardzo fajny i przyjemny rozdział. Tylko kurczę, skończyłaś w takim ciekawym momencie. Powinnaś dostać za to lekką naganę ;p . Co prawda Bliznowaty nie troszkę wkurzył swoim zachowaniem, ale szczegół. Ludzie nie cukierki nie każdy musi lubić, prawda?
    A co do miniaturek to ja mam propozejszyn:
    ''You're beautiful'' - James Blunt
    ''I knew you were trouble'' - Taylor Swift
    ''Blue Jeans'' - Lana Del Rey
    Jak zwykle cieeeeplutko Cię pozdrawiam i ściskam
    'Ellie

    OdpowiedzUsuń
  3. jejku, dwa tygodnie to strasznie długo, kiedy czeka się na nowy rozdział, ale trudno, jak trzeba to trzeba; rozdział bardzo udany

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie masz SPAMownika. Przepraszam.
    Zajrzyj na Chomikuj.pl na konto: Olivia0813. Mam kilka ciekawych Dramione. Zapraszam. :P
    Eloise.

    OdpowiedzUsuń
  5. bardzo podoba mi się ogólny pomysł na opowiadanie, nie czytałam jeszcze niczego w tym stylu, a uwierz, że czytałam bardzo wiele ;) Poza tym wreszcie ktoś "użył" malfoyowskiego charakteru i nie zrobił z Dracona przesłodzonego cukierasa. :)
    Pozdrawiam i zapraszam na too-jung-too-dumb.blog.pl

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy